Za wszelką cenę przetrwać na miejscu (20)

            Postępy ofensywy radzieckiej stały się widoczne już w grudniu 1943 r. Ruchy wojsk niemieckich do przodu oraz ruch ludności cywilnej i różnych oddziałów pomocniczych – do tyłu, t. j. w kierunku Lwowa – trwał dzień i noc. Cieszyliśmy się z tego. Na przełomie stycznia i lutego, miejscowe władze opuściły Dubno, a z nimi wszyscy inni, związani z Niemcami. Sowieci zajęli Równe i  doszli do Dubna, do rzeki Ikwy – tak, że Dubno zostało podzielone. Nowe Miasto, dworzec kolejowy i wszystkie osiedla na wschodnim brzegu Ikwy zajęły wojska radzieckie, a Stare Miasto, z nami i pozostała część zachodnia – zostały pod Niemcami. Zarząd Dubna sprawowały niemieckie władze wojskowe, organizujące obronę Starego Miasta, Zamku i dróg dojazdowych do brodów, w kierunku dworca, gdyż Sowieci okrążyli Dubno, lecz nie zdołali przeciąć szosy na Lwów.

            Od grudnia 1943 r. trwał bardzo niebezpieczny dla nas okres, ale za wszelką cenę chcieliśmy przetrwać na miejscu, nie ruszając się zimą z dziećmi i mamą-staruszką. W lutym 1944 r. niemiecka żandarmeria polowa urządzała łapanki mężczyzn, zarówno na ulicach, jak i po domach. W tym czasie zabrali mojego brata Mikołaja. Nie wywozili jednak tych zabranych na odległe roboty, lecz zatrudniali ich pod strażą na miejscu, przy robotach związanych z obroną pozycji niemieckich. Mikołaj pracował pod Krzemieńcem, a później we Lwowie, skąd zresztą uciekł, ale nie zdołał wrócić do Dubna, gdyż wówczas już nikogo nie wpuszczano do miasta.

            Nasze mieszkanie stało się niebezpieczne, gdyż było z drewna i otynkowane, a do tego położone niedaleko Ikwy, gdzie Sowieci mieli dobre warunki do obserwacji i ostrzału. W związku z tym przeniosłem się, w tym samym podwórku, do budynku murowanego, z dużą piwnicą. Konie i krowy  umieściłem na parterze, w dotychczasowych pokojach mieszkalnych,  a sami z całą rodziną i innymi ludźmi, siedzieliśmy w piwnicy. Nasze mieszkanie i szopę zamknąłem na kłódkę, pozostawiając tam sprzęt domowy, zapasy zboża, paszy i dwa prosiaki, o wadze po ok. 80 kg. Sam  musiałem ukrywać się w piwnicy, by nie trafić na roboty.

            Pewnego dnia, gdy upewniliśmy się, że łapanki nie ma, wyszedłem z piwnicy i – w przedpokoju, przy inwentarzu – rozpaliłem w piecyku ogień, po czym zeszło się do mnie kilku mężczyzn. Siedzieliśmy i radziliśmy, co będzie dalej, kiedy nagle weszło do nas dwóch Niemców:  podoficer i szeregowy Wermachtu. „O, ilu tu mężczyzn!” – zdziwił się  podoficer, a potem po kolei nas pytał, ile kto ma lat. Jeden z nas, chyba Zieliński, zapuścił długą brodę, więc powiedział, że ma 60. Kazali nam wstać i – z wyjątkiem Zielińskiego – zabrali na roboty. Ja szybko przemyślałem  jak się bronić – a że była ze mną córka, Danusia – mówię łamaną niemczyzną, że nie mogę iść do pracy, gdyż mam małe dzieci a żonę zabił pocisk, mam też konie i krowę i tego nie zostawię. Podoficer podniósł na mnie głos i powiedział, że dzieci i dobytek pozostaną pod opieką starego Zielińskiego. Zacząłem się jednak opierać, że jeśli mnie zabiorą, to pójdę z dziećmi. Szeregowiec był widać bardziej ludzkim, gdyż zaczął podoficerowi coś pilnie tłumaczyć – w ostateczności zostawili mnie i Zielińskiego.

            Z tą śmiercią żony, to było tak, że tuż przed przyjściem Niemców, Stasia poszła do naszego dawnego mieszkania, podeszła już pod ganek, ale wróciła, bo zapomniała klucza. Gdy tylko odeszła, pocisk od strony sowieckiej trafił w ganek – wdać obserwator zauważył ruch i skierował tam ogień. To wszystko skojarzyło mi się przy tym moim zabieraniu i tylko w duchu prosiłem Boga, by w tym czasie żona nie przyszła do mnie. W ten sposób jakoś uniknąłem łapanki, ale gdy ochłonąłem, postanowiłem kryć się lepiej. Z początku, przebrany za kobietę, siedziałem  w piwnicy z kobietami i dziećmi, ale znów doszedłem do wniosku, że  – gdyby mnie odkryli – z pewnością uznaliby za szpiega. Urządziłem więc sobie kryjówkę na strychu tego domu – a dom był piętrowy, wysoki – przy  kominie było mi nawet ciepło, gdyż w piwnicy, w piecykach palili ogień, ale – gdy zaczął się ostrzał sowietów z katiusz i artylerii – odłamki przebijały blachę i znów było niebezpiecznie.            

Przy kontaktach z rodziną Spalików, żona dowiedziała się, że ich mężczyźni mają schron pod ich domem – po Żydach – i zgodzili się przyjąć mnie do tego schronu. Wejście do niego było z pokoju Palików: w podłodze, pod łóżkiem, był wycięty i zakryty otwór. Schron był nieduży, niski i ciemny. Siedzieliśmy na naszych walizkach przy świeczce i przeważnie graliśmy w karty. Załatwialiśmy się do wiadra, które w nocy wyciągaliśmy przez otwór, wychodząc od czasu do czasu, na górę, do mieszkania, żeby się umyć, ogolić i trochę „rozprostować kości”. Siedziało nas tam około 10 osób i wcale nie było nam wesoło, gdyż w nocy, z drugiej strony podmurówki, Niemcy kuli w ziemi, umacniając obronę – budynek ten stał przecież nad samą rzeką Ikwą. Łącznikiem do mnie był Pietrek – chłopak, który był z nami – donosił jedzenie i zmianę bielizny do starej Palikowej, ta zaś dostarczała wszystko nam.  Siedzieliśmy tam około dziesięciu dni, czyli do czasu, gdy Niemcy zarządzili całkowitą ewakuację ludności cywilnej Dubna.

(C.d.n.)       


Kolonia Janówka i inne

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *