Piliśmy właśnie „za pabiedu”, gdy ujrzałem przez okno, że inni już wyprowadzają na podwórze nasze konie. Tłumaczę oficerowi, że jesteśmy przecież uciekinierami z Dubna i jak nam zabiorą konie, to nie wrócimy do domu. Oficer wstał, chwycił za pistolet i- odebrał nasze konie. Kazał nam je w swojej obecności zakładać do wozu, załadować się i wyjechać na szosę – „tam już was nie zostawią!” I tak też było – szybko żeśmy się załadowali i przez wieś wyjechaliśmy na szosę. Podjechałem nieco dalej i: „stać!” – znów zatrzymali nas. Konia kasztana nam zamienili – dostałem za niego taką małą kobyłkę, bardzo lichą i miała wymię od źrebaka wezbrane, więc nie mogła iść. Zdoiłem wymię i jedziemy dalej, a raczej pchamy. Za kawałek czasu, – drugiego konia zamienili nam na taką małą szkapinę, ze skrzywioną głową – miała naryw pod gardłem, tzw. zołzę. Musiałem przeciąć jej ten naryw brzytwą, bo inaczej by się udusiła. Trochę odpoczynku, trochę te konięta podkarmiliśmy, mama dawała im owies na miseczce i płakała… Pchaliśmy potem ten wóz z tymi koniętami, a z górki siadaliśmy na wóz, bo ich wtedy ten wóz popychał. Szosami i drogami parło zaś do przodu wojsko radzieckie – tu po raz pierwszy zobaczyłem amerykańskie Sztudebekery, na stanie sojuszniczego zaopatrzenia Armii Czerwonej, przez Stany Zjednoczone.
Tak dojechaliśmy do Dubna, na ul. Starą. Mieszkanie było pełne końskiego nawozu, ściany poprzestrzelane pociskami artyleryjskimi, szopa na inwentarz – załamana, a na strychu zostało tylko zboże pochowane i ocalałe jakoś od podmuchów. Spędziliśmy poza Dubnem nieco ponad trzy tygodnie – powróciliśmy przy końcu marca 1944 r. Mieszkanie oczyściliśmy, wymyliśmy, ale amoniak było czuć jeszcze długo. . Dziury w ścianach pozabijałem dyktą – choć było biednie, ale już na swoim i – a co najważniejsze! – bez Niemców!. Ludzie powoli zaczęli wracać do Dubna. Nieliczni Żydzi, którzy przechowali się w swoich schronach, wyszli teraz na zewnątrz i chodzili po dworze, zasłaniając oczy od słońca. Ciekawiło nas bardzo, co też jest na gospodarstwie, w Pogorzelcach? Założyłem te swoje „wyjazdowe” konie i pojechaliśmy. Po drodze spotykali mnie znajomi i śmieli się z tych moich koni.
W naszym gospodarstwie – wszystko zniszczone. Ze ścian domu zrobili widać jakiś punkt oporu, zboża – zachowane przeze mnie na zasiew – wykopane. Smutny to był widok – zostało tylko to, co było zasiane na jesieni. Był to mój ostatni pobyt w Pogorzelcach. Po kilku dniach, gdy w Dubnie było już więcej ludności, poczęli chodzić po mieście żołnierze radzieccy – wzywali, by wszyscy mężczyźni rejestrowali się Wojenkomandzie (WKR-rze). Zarejestrowaliśmy się w Urzędzie Miejskim, a nam – Polakom – kazali nadto stawić się na drugi dzień, tj. w dn. 28 marca 1944 r.: w ciepłym ubraniu, ze zmianą bielizny i z wyżywieniem na trzy dni. Nikt z nas teraz nie zamierzał się uchylać i tak – 28 marca pożegnałem rodzinę. Rozpoczął się dla mnie nowy etap mojego wojennego i powojennego życia – po wcieleniu do wojska. Odchodząc – wiedziałem przynajmniej, że rodzinę zostawiam na miejscu, pod dachem, jako-tako zaopatrzoną i zabezpieczoną.
Tadeusz Majewski, Gdańsk, luty 1972 r.
Dodaj komentarz