Skąd taka buta z mojej strony? Bo w tym czasie mieliśmy „przecieki z radia”- wiadomości o sojuszu gen. Sikorskiego, zawartym ze Związkiem Radzieckim i o tworzeniu tam ochotniczej Armii Polskiej. Dlatego wszyscy liczyliśmy, że – po pokonaniu Niemiec – Polska powstanie w jej dawnych, przedwojennych granicach.
Wczesną wiosną 1943 r., zaczęły się i rozpowszechniły w okolicach Dubna, napady na ludność polską. W nocy powtarzały się wokół nas pożary, a rano przyjeżdżały w te miejsca samochody z Niemcami, po inwentarz i sprzęt po Polakach. W Pogorzelcach zostało nas pięć polskich rodzin. Zaczęliśmy się wszyscy gromadzić na noc w moim domu. W oknach porobiłem od środka okiennice, a na strychu nasypałem grubo ziemi, by w razie pożaru nie spalił się dom. Kobiety i dzieci nocowały w mieszkaniu, a my – mężczyźni – w piwnicy. Na zewnątrz zrobiliśmy schron i tam pełniliśmy ochronę, wystawiając zmienianego wartownika. Mieliśmy kilka pistoletów i granatów. Nocami słychać było na szosie ruch kolumn konnych w stronę Raszyna – przez Pogorzelce, w kierunku Bortnicy. Podeszliśmy raz skrycie i zobaczyliśmy, jak to na wozach, uzbrojona młodzież, ze śpiewem i krzykami, zmierza na takie wypady: na polskie wsie.
Niemcy w tym czasie, w nocy zamykali się w miastach, a w dzień ruch kolumn niemieckich na szosie odbywał się normalnie. Uznaliśmy, że w dzień jesteśmy bezpieczni, ale nocą – w razie napadu – nie obronimy się. Postanowiliśmy na noc jeździć do Dubna, pozostawiając gospodarstwo i dobytek na pastwę losu. W tym czasie zabrano nam tylko trochę sprzętu kuchennego i krowę, co świadczyło jednak, że nasze budynki były penetrowane. Sąsiedzi – Ukraińcy – uspokajali nas, żebyśmy im nie robili wstydu, bo nikt nas tu nie ruszy, ale to była tylko ich opinia – zgoła odmienne były cele młodych, ukraińskich nacjonalistów. Początkowo do Dubna jeździliśmy z sąsiadem – Mikołajem Zielińskim – do jego siostry Malinowskiej, mieszkającej na Zabramiu i tam nocowaliśmy, rano wracając do gospodarstwa.
Tuż przed Wielkanocą 1943 r., Ukraińcy zaczęli rozpowszechniać hasło z zapowiedzią, że „Wielkanoc będzie dla Polaków czerwona”. Trzeba więc było szukać jakiegoś stałego lokum w Dubnie. W getcie budynki po Żydach były na ogół zniszczone. Szukając czegoś do remontu, natknąłem się, przy ul. Starej, na ogrodzony domek z szopą gospodarczą i podwórkiem. Wyszła do mnie jakaś młoda kobieta z pytaniem czego szukam. Zaprosiła mnie do środka i dogadaliśmy się, że odstąpi mi to mieszkanie za opłatą, ale miałem ją w nocy wywieźć ze sprzętami do rodziców – na Nowe Miasto (dzielnica Dubna, tuż przy dworcu kolejowym). Tak uzyskałem mieszkanie i lokum dla inwentarza. Jak się później okazało, owa kobieta została tu sama, bo mąż jej uciekł z sowietami, a ona bała się i dlatego zmieniła miejsce zamieszkania.
Sprowadziliśmy się do tego mieszkania, zabierając niezbędne sprzęty i zapas żywności. Zameldowałem tam całą rodzinę, ale bez siebie, bo mężczyzn powszechnie brali na roboty. Na dzień jeździliśmy do nas – do Pogorzelców. Do Dubna przenieśli się też inni sąsiedzi i znajomi. Mój brat – Mikołaj z rodziną – mieszkał trochę dalej od nas. Pewnej soboty, zostałem na noc z rodziną, by zamurować płytę kuchenną. Robotę miałem już zaawansowaną i osadzałem właśnie drzwiczki, gdy wpadli z kontrolą Ukraińcy w czarnych mundurach. Jako nie zameldowany, zostałem – tak, jak stałem – zabrany do obozu (za druty) położonego niedaleko naszego mieszkania. Wepchnęli mnie za bramę, ale też nie zabrali mi dokumentów ani mnie nie zarejestrowali. Mama przyszła zaraz pod bramę zapłakana, podszedłem i jak mogłem ją uspokajałem, powiedziałem by mi przyniosła brzytwę, mydło i ręcznik i jeszcze – by moja Stasia zawiadomiła Bronka Bazhholza i Stacha Szulca – znajomych,którzy byli na służbie u Niemców.
Stacha zawiadomiła i Bronek zaczął działać. Przyjechał do obozu; obóz ochraniali folksdojcze, przy kontroli porozumiał się ze mną i powiedział, że w nocy na bramie wybuchnie strzelanina, żebym był gotów i w tym czasie przeszedł przez bramę. Przyszła noc, zagnali nas do barków; spanie na ziemi, bez niczego, buty trzeba było zostawić na korytarzu. Nie spałem i czekałem, co z tego wyniknie. Koło nocy wybuchła strzelania, zerwałem się i wybiegłem na korytarz, ubrałem buty i prosto, biegiem – do domu! Schroniłem się na strychu… I tak byłem wolny – jakoś nikt mnie później nie poszukiwał. Jak się potem dowiedziałem, strzelanina i moje uwolnienie, były załatwione za samogon. Zawsze pamiętałem o tym i o solidarności tutejszych Polaków – także później, gdy w podobnej sytuacji znalazł się mój sąsiad i dobry znajomy – Józef Sokulski.
(C.d.n.)
Dodaj komentarz