Cała akcja wywózki odbyła się w tajemnicy. W nocy wyciągnęli ze wsi konie z saniami. Był duży mróz i głęboki śnieg. Cały plan był wcześniej opracowany – kogo mają wywozić decydowali miejscowi. Budzili w nocy i oświadczali, że mają zabrać ze sobą rzeczy osobiste, wyżywienie na kilka dni i będą wywiezieni w bezpieczne miejsce. Wraz z nimi był przywieziony miejscowy Ukrainiec, jako opiekun nad gospodarstwem. Wszystko to trwało najwyżej do godziny czasu. Przy płaczu i lamencie, przewozili pod ochroną wojska, do przygotowanych towarowych pociągów, czekających na stacji kolejowej. Do wagonów ładowali całe rodziny ze starcami i dziećmi, wagony były zabezpieczone i zamknięte, tylko w jednych drzwiach był otwór do załatwiania się.
Z naszych sąsiadów zostali wtedy wywiezieni: Olszewski z żoną – osadnik wojskowy, Oczkowscy z synem i Biernacki, którzy byli kuzynami osadników. Pozostali nie wywiezieni: my, Sokólscy, Zendalscy i Zielińscy. Z innych miejscowości, osad i miast wywieziono wszystkich (z rodzinami) Polaków: osadników, policjantów, wojskowych, urzędników oraz służbę leśną. Z mojej rodziny zostali w tym czasie wywiezieni: Lisowie z dwiema córkami (on był gajowym), Muzielakowie z Bornicy i Balcerzakowie – osadnicy, z którymi były zamężne moje siostry cioteczne. Niektórych, uwięzionych już wcześniej, dołączono do wywożonych rodzin. Na gospodarstwie po Oczkowskim, osadzili Ukraińca z Pogorzelec Kliminka – syna tego starego, który chciał zabrać mi konie. Po Olszewskim osadzili przesiedleńca Marcina z rodziną, a po Biernackim – też przesiedleńca z dużą rodziną – Lapko. Przyszedł wielki strach i rozpacz, że oto my – Polacy – jesteśmy prześladowani, że pozostali też będą wywiezieni, jako że już wcześniej miejscowi Ukraińcy zaczęli realizować politykę, by te ziemie z Polaków oczyścić. Od wywiezionych otrzymywaliśmy listy, posyłaliśmy im paczki do czasu wejścia Niemców w 1941 r. Mikołaj też się tego wszystkiego wystraszył, zostawił wszystko, zabrał tylko konia, wóz oraz osobiste rzeczy i wyjechał na Troskoty, gdzie mieszkał u kuzyna – Władysława Leśmińskiego. DoDubna powrócił, gdy weszli tam Niemcy.
Po wywózce Polaków, sowieci wzięli się za bogatszych Ukraińców, nałożyli na nich duże podatki, roboty i kontygenty. Zaczęły się zebrania organizacyjne kołchozów (spółdzielni) w Pogorzelicach. Biedota zapisywała się do nich, ale bogacze nie chcieli. Pierwszym rozporządzeniem w tej sprawie było przesiedlenie przez sowietów bogatego Ukraińca z jego gospodarki i budynków. Odebrali mu młyn i stworzyli w nim kołchozową bazę. Mimo nacisku, w dalszym ciągu nie było chętnych. Dotychczas myśmy też na te zebrania nie chodzili. Wtedy jednak przyszedł do nas Ukrainiec – Arion i radził mi, bym porozmawiał z sąsiadami i zapisał się do kołchozu, a przez to odwdzięczył się tym, którzy nas obronili przed wywózką. Im wcześniej, tym lepiej, powinniśmy z nimi iść, bo nas tu zmarnują.
Po naradach z sąsiadami przystąpiliśmy do kołchozu. Mnie wybrano na księgowego i skierowano na kurs. Sokulski został brygadierem polowym. Przewodniczącym był Ukrainiec – Anton Jewtush. Konie, wóz, narzędzia rolnicze i nasiona do obsiania pola, oddaliśmy do wspólnego użytku. Tak zaczęliśmy „nowuju żizń”, z tobołkiem chleba i słoniny chodziliśmy codziennie odpracowywać kolejne dni robocze. Dobrze jeszcze, że koło nas był sklepik z piwem i konfietami (cukierkami). Praca ta trwała do dn. 21 czerwca 1941 r., kiedy to Niemcy napadli na Związek Radziecki. Gdy sowieci zaczęli ustępować, nasz przewodniczący przyszedł do mnie i Sokulskiego i oświadczył: „Ja uciekam, a wy likwidujcie wszystko”. Dokumenty na konie zabrałem, resztę papierów spaliłem w piecu. Z Sokulskim zaprzęgliśmy konie do wozów, narzędzia wrzuciliśmy na wozy i pojechaliśmy do naszych domów. Tak skończył się kołchoz w Pogorzeliskach. Z początku baliśmy się, że może Niemcy będą nas prześladować, ale widocznie Ukraińcy nic im na ten temat nie przekazali.
Jeszcze zimą 1939/1940 Niemcy, z porozumieniu ze Związkiem Radzieckim, zabrali wszystkich niemieckich kolonistów, z ziem zajętych przez Związek Radziecki. Przyjechali ich wojskowi samochodami ze Lwowa do kolonii niemieckich (wtedy po raz pierwszy widziałem niemieckich wojskowych). W ich asyście, koloniści własnym transportem konnym, zabrali swoje rodziny, zboże, narzędzia i co tylko mogli – po czym wyjechali za Bug, na tereny zajęte przez Niemców. Według danych, otrzymanych później od niemieckiego kolonisty (który był przewodnikiem wojsk niemieckich), w 1941 r. wszystkich mężczyzn-kolonistów zmobilizowano, a ich rodziny skierowano na gospodarstwa po Polakach, wysiedlonych z terenów przyłączonych do Reichu. Jak na krótki okres czasu – od 1 września 1939 do czerwca 1941 – dziejowych wydarzeń i ludzkich przeżyć było aż nadto.
(C.d.n.)
Dodaj komentarz