Szukając lepszego losu (8)

      W marcu 1934 r powróciłem więc do rodziców, do domu w Janówce. Sytuacja nie wyglądała tu dobrze. Ojciec  był bardzo słaby, w zasadzie nie chorował, ale pracować ciężej nie mógł. Mama też źle wyglądała, od dłuższego już czasu chorowała na serce, leczenie niewiele skutkowało. Wiosną zaczęły się prace w gospodarstwie – postanowiłem się ożenić i zacząć gospodarzyć na własną rękę. Odwiedziłem na Troskotach Stasię Zdziech, ustaliliśmy zaręczyny i termin ślubu na kwiecień. Ślub wzięliśmy w kaplicy, w Zasmykach, a nie w jej parafii w Kowlu. Gdy dawałem na zapowiedzi ksiądz Markiewicz był bardzo oburzony, że chodziłem z Janką Śladecką, a żenię się z inną.

      Mieszkanie mieliśmy stare, inne budynki też trzeba było przebudować – na wszystko trzeba było pieniędzy. Po ojcu żony (Adamie Zdziechu – przyp. G. Z.) zostało kilka mórg ziemi w Nadolnej, koło Szydłowca, których – gdy ojciec jej wyjeżdżał na Wołyń – nie  sprzedał. Z rodziny Stasi byli jeszcze: starsza siostra – Marysia (która wcześniej wyszła za mąż za mego kuzyna Adolka Leśnickiego), starszy brat – Zygmunt (jeszcze wtedy  nie żonaty) i młodszy brat – Heniek. Ojca już nie było, gdyż wcześniej umarł, w 1930 roku. Po rodzinnej naradzie pojechaliśmy do  Nadolnej – ja, Zygmunt i Adolek – żeby sprzedać swoje części ziemi. Sprzedaż była trudna, bo tam była sama biedota, a rodzina która korzystała z naszej ziemi myślała, że to już tak zostanie. Po wielu tarapatach znalazła się bogatsza rodzina – Świrców, która to kupiła. Część Heńka dalej pozostała, bo był nieletni. Ile ja dostałem – już nie pamiętam, ale było to na początek, do rozpoczęcia budowy domu. Później część Stasi na Troskotach kupił Adolek Leśnicki. W ramach tych transakcji dokupiłem w Janówce ok. 6 mórg ziemi, więc w sumie mieliśmy ze Stasią przeszło 20.  Krótko po tym, 28 lutego 1935 r., zmarł mój ojciec i został pochowany na nowym cmentarzu w Zasmykach.

      Na wiosnę 1935 r. urodził nam się pierwszy syn – Zbyszek. Ja zaś zacząłem równocześnie gospodarzyć, stawiać dom i inne budynki. Materiał na budowę szykowałem sam, z najętym robotnikiem – rżnąłem piłą (traczką) na deski, bruzy, łaty itp. Pobudowaliśmy dom z drewna, na podmurówce, kryty dachówką, 11 x 8 m, z trzema pokojami, kuchnią i spiżarnią, przebudowałem stodołę i chlew, uporządkowałem ogrodzenie. Już zdawało mi się, że można będzie dobrze żyć, lecz prowadząc rachunki przez kilka lat, doszedłem do wniosku, że właściwie żadnego przychodu nie ma. Ziemia źle rodziła, bydła nie można było wiele chować, bo brak było dobrego pastwiska. W tym czasie, w końcu 1936 roku urodziła się córeczka – Krysia, ale już w sierpniu roku następnego zmarła na zatrucie. Nim zawieźliśmy ją do szpitala, do Kowla – było już za późno. Pochowaliśmy małą na cmentarzu, obok dziadka – w Zasmykach.

       Mikołaj, w 1936 r. sprzedał swoją część w Janówce i wyjechał do Dubna. Niedaleko Dubna, przy szosie na Łuck, w osadzie czeskiej – Ludhardówka, kupił kompleks handlowy: sklep, warsztat masarski, mieszkanie i budynki gospodarcze. Widząc, że w Janówce niczego wielkiego nie zdziałam, też nosiłem się z myślą o sprzedaży gospodarstwa, chcąc przestawić się na handel albo kupić inne gospodarstwo – nawet i mniejsze – ale bliżej miasta i z lepszą ziemią. Przypadek zrządził, że do Janówki przyjechał z Ameryki do swego kuzyna – Dolińskiego  – p. Kałużny i zaproponowali mi sprzedaż, co też wkrótce doszło do skutku. W 1937 roku sprzedałem całość. Mama nie bardzo chciała, gdyż spędziła tu całe życie, a i sąsiedzi – starzy ludzie – ostrzegali, że kto z Janówki poszedł, to zawsze źle na tym wyszedł. Kałużny też tam długo nie gospodarzył, bo tuż  przed wojną 1939 r., sprzedał i znów wyjechał do Ameryki. W Janówce, to trzeba było ciężko pracować, a jemu – „życie o krupniku” – wcale nie pasowało!

      Pieniądze z transakcji (ok. 12-13 tys. zł) złożyłem w Kowlu, w Komunalnej Kasie Oszczędności, rodzina została na razie w Janówce, a ja zacząłem poszukiwać czegoś do kupna. Będąc w Kowlu, spotkałem kolegę z Gimnazjum – Webera, syna adwokata, który mi poradził, bym ich odwiedził, to jego ojciec coś mi doradzi. Tak też uczyniłem – pośredniczył mi potem w kupnie osady wojskowej – 30 ha, położonej w rejonie Hołub-Mielnicy, bardzo daleko od miasta, ale piękna gospodarka – samego sadu kilka hektarów. Sprzedawał to kapitan – komendant Powiatowej Komendy Uzupełnień w Grodnie. Pojechałem do niego, dałem zadatek, sporządziłem wstępną umowę kupna i uzgodniliśmy termin sporządzenia, u notariusza w Kowlu, aktu kupna. Zgodnie z poradą adwokata,  planowałem to gospodarstwo sprzedać w kawałkach i na tym dobrze zarobić, a później – mając więcej pieniędzy – przystąpić do jakiegoś interesu. Muszę tu zaznaczyć, że według ówczesnych zarządzeń, Polakowi urodzonemu na Wołyniu i Ukraińcom, nie wolno było kupić ziemi od osadnika wojskowego. Ustawę tę można  było „obejść”: albo przez dzierżawę na 99 lat, albo w trybie generalnego pełnomocnictwa. Na wyznaczony termin kapitan jednak nie stawił się – jak się później okazało, sprzedał swą posiadłość koledze – emerytowanemu pułkownikowi – mnie zwrócił zadatek.

(C.d.n.)


Kolonia Janówka i inne

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *