Wybuch wojny (10)

    Z wiadomości podawanych w prasie i przez radio w sierpniu 1939 r.  wynikało, że Niemcy  żądający korytarza do Prus, dążą – w razie nie zaspokojenia ich żądania – do wojny. Z drugiej strony była nasza propaganda: „jesteśmy silni, zwarci i gotowi – nie oddamy ani guzika”. Częściowa mobilizacja wojskowa w sierpniu zapowiadała, że jednak do starcia dojdzie. Wskutek tego, że przeniosłem się właśnie do Dubna – w PKU w Kowlu zabrali mi kartę mobilizacyjną, a w Dubnie nie wydali jeszcze nowej – nie zostałem powołany do wojska. Zostałem na miejscu, w domu, gdyż później – we wrześniu – nie było już możliwości powołania mnie do wojska.

     Pierwszego września nad ranem, wstrząsnęły nami wybuchy bomb, rzucanych na lotnisko i inne obiekty. Rozpoczęła się wojna – Niemcy napadli na Polskę. Wiadomości z pierwszych dni były pomyślne: że bronimy się i zadajemy duże straty Niemcom. Ale po kilku dniach, to co widzieliśmy na drogach, przeraziło nas. Od strony zachodniej, od Łucka w kierunku na Dubno, pojawiły się całe kolumny cywili: z samochodami, rowerami, końmi i pieszo –  z terenu Śląska i centralnej Polski. Od nich dowiedzieliśmy się, że jest z nami źle, i że wojska nasze w popłochu uciekają na wschód. Około 10 dni od wybuchu wojny pokazały się też oddziały wojskowe, wycofujące się razem z ludnością cywilną i policją. Gdy spytaliśmy policjanta, który do nas zaszedł: skąd jest? – odpowiedział, że z Zamościa. – A dlaczego uciekacie? Oburzył się wtedy na mnie i powiedział, że: „sieję wrogą propagandę”, bo oni „wraz z wojskiem rozciągają szeroki front”.

       Około 15 września drogi były już całkiem zawalone, samochody w rowach – bo brak było benzyny – najlepsze więc były rowery i wozy konne.

Wrzesień 1939 r. – drogi zablokowali cywilni uchodźcy ze Śląska i z centralnej Polski

Na nasze podwórze zajechały dwa załadowane wozy – ze Śląska. Uciekinierzy prosili o miejsce na odpoczynek. Jak się okazało, byli to Żydzi – lekarze i personel medyczny ze szpitala. Zostali u nas na krótki okres. Poprosiłem ich, by zbadali mamę, która znów skarżyła się na serce. Zbadali, przepisali lekarstwa i zalecili jechać do Dubna, dopóki jeszcze są czynne apteki. Leki te okazały się bardzo pomocne, bo mama po nich wyzdrowiała.

      Najlepszym i najpewniejszym środkiem transportu okazał się konny wóz…

       W tym samym czasie, ok. 15 września, od Łucka przez Dubno do Zaleszczyk, uciekał nasz rząd, z prezydentem Mościckim na czele. Odpoczynek i obiad mieli w Dubnie, a ich samochody były rozmieszczone w parku, przy ul. Panieńskiej. Według słów i opowiadań Mikołaja, w pogoni za rządem jechał gen. Sikorski, gdyż  zatrzymał się w Ludhardówce, zaszedł do jego sklepu i pytał się: „czy tędy świta rządowa nie przejeżdżała?” Pojechał potem za nimi, lecz – jak się potem okazało – nie dogonił ich, gdyż rząd, przez Zaleszczyki, przekroczył granicę do Rumunii. Generał Sikorski chciał podobno uzyskać od prezydenta Mościckiego pełnomocnictwo do dalszego rządzenia w kraju i dojścia do porozumienia ze Związkiem Radzieckim.

       W tymże czasie, gdy rząd nasz uciekał i był w rejonie  Dubna, rano, na szosie z Równego, ukazała się kolumna samochodów ciężarowych, załadowanych skrzynkami: nowymi, opieczętowanymi.  Każdy samochód – na wierzchu, na skrzyni – ochraniała policja z karabinami, z obsadzonymi bagnetami. Byłem w tym czasie na drodze i dokładnie rzecz obserwowałem. Jak się potem okazało, był to nasz skarbiec – złoto wywożone za granicę, w kierunku Zaleszczyk. Już wtedy wnioskowaliśmy, że  to koniec z Polską – skoro rząd uciekł, a wszystko, co cenne wywożą…

        Nie wiedzieliśmy jakie będą nasze dalsze losy. Postanowiłem zasiać trochę żyta i pszenicy, bo – jeżeli przetrwamy – to żeby na przyszły rok było coś do jedzenia (o czym pamiętałem z opowiadań ojca, z czasów I-szej wojny światowej). Spośród masy uciekinierów przyszła do nas polska rodzina – jakaś inteligencja, nazwiska nie pamiętam – i prosili mnie, jako Polaka, by ich zawieźć gdzieś z dala od bombardowań, w spokojne miejsce. Zgodziłem się  i zawiozłem ich do Lisów. Tam, w ich leśniczówce, pozostali do czasu przyjścia sowietów.

       16 września przyszła do mnie inna polska rodzina, która kwaterowała u mego sąsiada Hołoty, by ich zawieźć do Równego. Nie chciałem się zgodzić, gdyż spieszyłem się z zasiewami i z powodu bombardowania dróg. Lecz, przy ich wielkich prośbach i wobec powoływania się na patriotyzm Polaków, zgodziłem się jechać nocą, z 16/17 września, co mogło być jeszcze najbezpieczniej. Wyjechaliśmy z wieczora, do Równego było ok. 50 km, po drodze jakieś zagajniki. Gdzieś koło połowy drogi, zostaliśmy oświetleni reflektorem i zatrzymani przez wojskowych. Pytali skąd, dokąd i po co – musiałem wyjaśniać. Ale pytali także o Dubno i czy jest tam nasze wojsko – z czego wywnioskowałem, że są zdezorientowani w sytuacji. Zauważyłem w tych laskach wiele pojazdów wojskowych – była to chyba jakaś jednostka zmotoryzowana. Jechaliśmy potem dalej, w kierunku Równego. Na niebie zauważyliśmy silne błyski i dały się słyszeć wybuchy – było to wysadzanie w powietrze transportów kolejowych z amunicją. Nad ranem dojechaliśmy do Równego, przy jakimś majątku znów nas zatrzymało wojsko. Po rozmowie z nimi moi pasażerowie wysiedli, gdyż znaleźli to, czego szukali.

       Szybko zacząłem wracać do Dubna.  Kiedy się rozwidniło, zauważyłem nad sobą samoloty radzieckie, słychać było odgłosy walki – wybuchy od strony granicy polsko-radzieckiej. Gdy wróciłem do Pogorzelec, samoloty radzieckie na dobre już patrolowały rejon Dubna i zrobiła się dziwna cisza – jak przed burzą.

         Z czasu, gdy Niemcy prowadzili bombardowania linii i stacji kolejowych, pamiętam jeszcze jeden fakt. Niedaleko nas, na linii kolejowej z Dubna,  była mała stacyjka kolejowa – Raszyn. Na tej stacyjce wyładowała się w nocy polska jednostka wojskowa – zmotoryzowana, nowoczesna artyleria, z pełnymi zapasami amunicji i benzyny (bo przybyła transportem kolejowym).  Po rozlokowaniu się, rano – została nagle przez Niemców silnie zbombardowana. Wtedy okazało się, że w nocy wszyscy oficerowie uciekli, zabrali mapy, nie zostawiając żadnych rozkazów ani wskazówek. Rano, po tym bombardowaniu, wpadł do nas jakiś młody podchorąży i – gdy zobaczył, że my Polacy – opowiedział wszystko z płaczem: że tam zginęła podczas nalotu jego siostra, a on sam posiwiał. Popłakaliśmy wspólnie nad naszą niedolą, przeklinając oficerów za ich zdradę i ucieczkę.

(C.d.n.)


Kolonia Janówka i inne

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *