Wołyńskie wspomnienia

Ojciec mój – Henryk Zdziech – nauczyciel, kombatant Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBOW i D) oraz Weteran Walko o Wolność i Niepodległość Ojczyzny – zdołał ujść w 1943 r., z Kolonii Troskoty (niekiedy też mówiono: Truskoty – gmina Stare Koszary, powiat kowelski) na Wołyniu, tuż przed rzezią, która stała się losem i udziałem wielu polskich osadników. W Troskotach spędził, wraz ze swą rodziną, pierwszych 20 lat swej młodości. Z okresu II wojny światowej i z tamtego terenu, pochodzą pozostające aktualnie w mym posiadaniu, dwie – nieco odmienne charakterem – relacje wołyńskich wspomnień: mego ojca i jego szwagra (Tadeusza Majewskiego – późniejszego pułkownika Ludowego Wojska Polskiego, który mieszkał w pobliskim Różynie).

Ponieważ nie stać mnie na publikację książkową – będę je zamieszczać (w kolejnych odcinkach), na łamach niniejszej strony internetowej: mogar.pl poczynając od relacji mego ojca). Jest ona – nad wyraz – pogodna! Może dlatego, że ojciec nie wspominał tego, czego nie chciał pamiętać, a może dlatego że miał nader, własne poczucie humoru. Kiedyś, w szkole, indagowany przez innych nauczycieli: „A niby to dlaczego ma pan własny klucz od toalety?” – odpowiedział im krótko: „Bo jestem sekretarzem Partii!”. Tak ich to „zamurowało”, że zaprzestali drążenia tematu.

Mam świadomość nieoczekiwanego „rozrzutu tematyki” mej strony internetowej – przeczyta każda osoba, którą zainteresuje!

(G. Z.)

  • Moje dwudziestolecie na „Dzikim Wschodzie” (1)

    Nazywam się Henryk Zdziech i pochodzę z pięknej Ziemi Kieleckiej. Urodziłem się 12 maja 1920 r., we wsi Nadolna, w powiecie Końskie, koło Chlewisk. Mieszkaliśmy z rodzicami tuż obok – w Stefankowie – sądzę więc, że jest w tej informacji jakaś niezamierzona pomyłka, bo wsie: Stefanków i Nadolna leżały i leżą po przeciwnych stronach tej…

    czytaj dalej

  • Gdzie chleb, tam Ojczyzna (2)

    Gdy skończyłem rok, rodzice moi wyjechali (zabierając mnie ze sobą) na Kresy Wschodnie – na Wołyń. Tam, we wsi Troskoty (wcześniej był to Osowiec), w powiecie kowelskim, kupili na raty – zapewne za pieniądze „ocalone przez matkę” z pracy ojca w rzucowskiej giserni – gospodarstwo rolne – 30 mórg żyznej, ukraińskiej ziemi i osiedlili się…

    czytaj dalej

  • „Na Troskotach” (3)

    Surowo, ale i pięknie, było na Troskotach! Ta piękna i żyzna ziemia zasługiwała na miłość! Czy można się dziwić, że bronili jej Ukraińcy?!  Dlaczego  mówiono u nas: „na Troskotach”? Bo Troskoty nie były – jak wiele innych dookoła – wsią, lecz kolonią. W pobliskiej wsi: Różyn mieszkał poseł Walenty Karlikowski – tam wszystko wyglądało lepiej…

    czytaj dalej

  • Nie jadał suchego chleba, tylko zawsze zmoczony łzami… (4)

    Nie wszyscy we wsi byli gospodarzami czy też należeli do gospodarskich rodzin. Na przykład u Władysława Musiołka był parobek, niejaki Benedykt Misiuna – Litwin. Benek był  osobnikiem „dużym, fizycznym”, o cokolwiek „ciężkim pomyślunku”. – Jo to mom dobry organizm! Pija, pija, potem wyrzygom i moga pić od nowa! – rekomendował fundatorom swoje możliwości. Z pryncypałem…

    czytaj dalej

  • Status, stosunki, układy (5)

          Społeczność osadników była podzielona na „lepszych” i „gorszych”. Wiązało się to ze stanem posiadania, ale też z miejscem pochodzenia i z dotychczasowym statusem społecznym. Z czasem to nawet utożsamiano. Jeśli więc Prasołki wywodzili się z Ostałowa, to potem Ostałów funkcjonował w lokalnym przeświadczeniu, jako przykład wsi na krańcach świata, „zabitej deskami” i wytykanej z…

    czytaj dalej

  • Moje szkoły (6)

    Naprawdę chciałem się uczyć. Może przez przekorę wobec losu moich rówieśników z kolonii, a może nie chciałem z nimi rywalizować w prostocie i prostactwie. W tej sytuacji wiedziałem, że muszę nauczyć się czegoś więcej. Z pewnością też dawało mi satysfakcję to, że z całej kolonii uczyłem się tylko ja i Zdzisiek Karlikowski, zwany Dzidkiem (był…

    czytaj dalej

  • Zapamiętane nauki (7)

    Zawsze zresztą wiele uczyłem się pamięciowo – choćby z matematyki – choć znaczenie niektórych matematycznych definicji zrozumiałem dopiero po wielu latach. Czy wielki sens miała więc taka nauka? Jak się potem nieraz okazało – jednak miała, ale nade wszystko – była lepsza od żadnej. Choćby inny wiersz, o wyjeździe na targ: Wcześnie dzisiaj ranowóz naładowano…

    czytaj dalej

  • Kowel – moje okno na inny świat (8)

    Kowel – ludne miasto, o którym już wspominałem. Duże, murowane domy, liczne szkoły, urzędy, targowisko, mętna rzeka Turia – to bardzo specjalny, oddzielny rozdział w moim  życiu. Z  jednej strony – to przecież moje zmagania ze szkołą i z jej niełatwym środowiskiem uczniowskim, z drugiej zaś – całkiem inny od naszego świat, którego przedsmak odczuwaliśmy…

    czytaj dalej

  • Żydowska dzielnica (9)

    Żydzi żyli w Kowlu od wieków.  Była tu cała dzielnica żydowska i wszędzie było wiele żydowskich domów, niektóre murowane, solidne i bardzo dostatnie.       Główne ulice były brukowane kocimi łbami, ale te boczne były zwyczajne, gruntowe – dlatego rozmiękały po każdym deszczu i były pełne błota. Niekiedy na tym błocie ukłdano pomosty z desek, żeby można…

    czytaj dalej

  • Partyzantka i powrót (10)

    Po agresji Niemiec na Związek Radziecki, Polacy na Wołyniu znaleźli się w bardzo trudnej i niebezpiecznej sytuacji. Wyraźnie wskazano wrogów, zaogniły się animozje, głośno artykułowano pretensje. Ujawniła swą obecność i aktywność Ukraińska Armia Powstańcza (UPA), która również nasiliła  działania bojowe i atakowała Polaków. W rejonie Kowla kilkakrotnie przechodziła wojenna linia frontu. Raz byliśmy w rękach…

    czytaj dalej

  • Breslau, czyli moje przymusowe roboty (11)

    Po raz drugi zostałem aresztowany wraz z innymi ze Stefankowa i okolic (np. z Henrykiem Wojcieszkiem i Jerzym Mosakowskim – synem nauczyciela), podczas ostatniej obławy w Stefankowie, w dniu 8 grudnia 1944 r. Niemcy szukali wówczas bez pardonu siły roboczej, do przymusowej pracy, na zapleczu frontów kończącej się wojny. Zostaliśmy wszyscy wywiezieni do Częstochowy, skąd…

    czytaj dalej

  • Cena mej edukacji (12)

                Bardzo dotkliwie odczuwałem fakt, że oto idę do ludzi, do wielkiego miasta Łodzi – uczyć się na nauczyciela – a nie mam przyzwoitej marynarki, ani spodni. Brat, Zygmunt z żoną Genią, byli jednak na dorobku i mieli ważniejsze potrzeby. Nikt mi też nie poradził, że w podwarszawskim Rembertowie były dostępne już wtedy „ciuchy”, gdzie…

    czytaj dalej

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *