Udręki z zadrzewieniem

Zgodnie z przepisami: zadrzewienie, to nie las – nie park ani nawet po prostu: drzewa – tylko zadrzewienie. Jego hodowla nie podlega starostwu czy nadleśnictwu, tylko lokalnym władzom samorządowym. Dlaczego nie udręka (w liczbie pojedynczej) lecz: udręki? Bo są co najmniej dwie.

Rzeźbiarzom Strynkiewiczom – do realizacji Ich twórczej koncepcji artystycznej – był potrzebny naturalny krajobraz Mazowsza. Jak zdefiniował Janusz Kondratowicz (w słowach dawnego przeboju „Trubadurów”): „Na Mazowszu piasek i sosny, horyzontu szeroka rzeka, takie same jesienie i wiosny – tylko czas tutaj wolniej ucieka…” Zatem: piasek był, horyzont – też, (płynęła tu nawet rzeka!), czas też płynął – pozostawiając za sobą kolejne jesienie i wiosny… Brakowało Im tylko drzew. Te – we wczesnych latach 60. ub. w. – sięgały raptem metra wysokości – dziś mają po 25-30 m! Trudno się więc dziwić: np. gatunki szybko rosnące (wierzby, topole, osiki), mają wiek rębny: 40 lat, a potem są już tylko zagrożeniem! Tutejsze mają ponad 60 lat, co w Mogielnicy jest rzadkością. Zagrożenie – ze strony starych drzew dla: ludzi, rzeźb, ogrodowej infrastruktury, napowietrznej linii energetycznego zasilania i dla młodego drzewostanu – jest więc całkiem realne.

Gdy przejąłem następstwo prawne nad działką Strynkiewiczów, byłem – w „parkowym temacie” i w tym konkretnie przypadku – „nader zielony”. Przeto zwróciłem się referatu ochrony mogielnickiego środowiska, z prośbą o fachową lustrację na miejscu: prezentację gatunków tutejszych drzew, wskazanie mi tych chorych, instrukcję: czy je leczyć, czy usunąć, informację które drzewa mają głębokie ukorzenienie, a które – płytkie (na wypadek wichur), coś-niecoś o możliwym, fachowym instruktażu konkretnych przypadków czy choćby namiastkę Planu urządzenia lasu”, podanie kontaktów z kompetentnymi służbami grójeckiego nadleśnictwa i in. W reakcji na moją prośbę, odwiedziła mnie p. kierownik Referatu, w towarzystwie… gminnego gońca. Pogadaliśmy, powzdychaliśmy… I była to prawdziwa „rozmowa gęsi z prosięciem” – i na tym się skończyło!. Nigdy potem nie otrzymałem: żadnego raportu, protokołu, wskazań, zaleceń, kontaktów.

W jednym z pism od urzędującego p. burmistrza czytam: Gmina nie jest uprawniona do jakichkolwiek konsultacji lub wystawiania opinii dotyczących stanu zdrowotnego drzew rosnących na działce. W jakim więc celu wydajemy co miesiąc publiczne pieniądze, na stałe utrzymywanie kompetentnego fachowca, skoro nie jest on w swojej branży i ku pożytkowi mieszkańców : autorytetem, doradcą, „opiekunem” i źródłem odnośnej wiedzy? Ma to być „synekura”?

Stałem się więc pilnym petentem Urzędu. Piszę podania, proszę o różne pozwolenia, zgody – czyli „naprzykrzam się”. Wielce ubolewam nad tym, gdyż nie jest to postawa prawdziwego „samoistnego posiadacza nieruchomości”, ani nawet tylko: „kompetentnego posiadacza” (gospodarującego u siebie, dla siebie i „na swoim”). Konsekwencją tego jest częste angażowanie osoby p. burmistrza (wszak – w duchu Jego deklaracji: „Nic w naszej Gminie nie dzieje się bez mojej wiedzy i zgody”). Musi analizować, pisać odpowiedzi, informować o skomplikowanym RODO itd.. Z kolei każde moje spotkanie z p. kierownik Referatu, wyzwala we mnie dotkliwe wyrzuty sumienia! Bowiem to jest właśnie ta druga udręka – będąca udziałem p. kierownik. Wyraźnie już i ze zniecierpliwieniem unika mnie. Ale dla przykładu: przez kilka lat z rzędu postulowałem przyznanie mi prawa, do wycięcia silnie pochylonej topoli, zagrażającej budynkowi pracowni (a pochylała się, bo szukała dostępu do słońca). Po owych latach usilnego indagowania -wreszcie „pękła”!: A tnij pan – bo to jest wywrot! – ale też pozwolenia na piśmie nie dostałem nigdy!

W odpowiedzi na mój ostatni apel, o plenipotencje wykonawcze w moim zadrzewieniu, p. burmistrz przyzwolił mi przycięcie 30% korony każdego, kwestionowanego drzewa. Faktem jest jednak, że ja nadal nie potrafię (z wyprzedzeniem czasowym) wskazać tych gałęzi, które mogą być wyłamane podczas zapowiadanej właśnie (w prognozie) wichury! A czasem łamią się przecież całe drzewa! Ostatnio np.: szmaciany namiot wytrzymał, a – tuż obok – złamało się w połowie pokaźne, dorodne drzewo!

G. Z.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *