W niedawnych czasach naszej państwowości, kiedy każdy musiał być zarejestrowany i przypisany do jakiejś grupy społecznej, przymus ten nie ominął i wolnych zawodów, sprowadzając możność uprawiania sztuki do faktu posiadania dyplomu i legitymacji. Żeby podnieść rangę i odrębność życia artystycznego, nazywano je chętnie „związkami twórczymi”. Co za tym idzie – wszyscy członkowie tego związku i tylko członkowie związku – stawali się automatycznie „twórcami”. W ten sposób, ów nic nie mówiący tytuł, osiągano dość łatwo. Przyjrzyjmy się jednak procesowi powstawania dzieła rzeźbiarskiego.
Zanim – nic nie mówiący blok kamienia, kloc drewna czy zwał gliny – osiągnie swą ostateczną postać rzeźby, musi przejść wiele pośrednich stadiów. Od niewielkich szkiców czy rysunków, przez pierwsze wyważanie brył w miękkiej glinie – czasem w kilku wariantach – przez zbudowanie ustalonej koncepcji w przyjętych wymiarach, przez odlew w gipsie (dla utrwalenia tego etapu), przez tzw. realizację – to znaczy odlew w brązie lub przekucie w kamieniu lub wykonanie w drewnie – aż do ostatecznego szlifu i ustawienia. Jest zrozumiałe, że nie wykonuje tego wszystkiego jeden człowiek. Nawet nie może wykonać. Współdziała tu zespół ludzi kilku zawodów i specjalizacji, a przy większych obiektach – wręcz konieczna jest pomoc fizyczna i techniczna, co dziś sprowadza się do użycia narzędzi i urządzeń mechanicznych, jak: dźwigi, młoty, szlifierki elektryczne i inne elektronarzędzia. Przy wielostopniowej technice giserskiej, jest to już proces czysto rzemieślniczy, wymagający pokaźnej oprawy warsztatowej i złożonych umiejętności uczestników. Giser-formierz nie wtrąca się do pracy odlewnika, a patynarz – to znów odrębna specjalność, też wymagająca fachowości. Kto więc jest artystą rzeźbiarzem? Kto tu jest twórcą?
Kilkaset lat temu, gdy warsztat rzeźbiarski – jak każdy warsztat cechów rzemieślniczych – wykonywał zlecenia i podejmował się oddać dzieło skończone pod każdym względem, prowadzący mistrz nadzorował wszystkie, kolejne stadia wykonania i gwarantował je swoim nazwiskiem. Jeżeli nawet nie kuł i nie odlewał osobiście, musiał się dobrze znać na tej pracy, by osiągnąć to, co zamierzył i by nie ulec oszustwu pomocników. Często też kładł to ostateczne dotknięcie, które decydowało o jakości rzeźby – o jego wyjątkowym, twórczym stosunku do materiału – decydowało o wydobyciu wyrazu ze sposobu prowadzenia dłuta, dotknięcia miękkiej gliny lub wosku. Nie przeszkadzało to, że całość była jednak pracą zespołową (dziełem „pracowni”), gdzie jej poszczególne stadia i poziomy wykonywali ludzie do tego przygotowani i takiej pracy oddani.
Problem był znany już w starożytności, kiedy przy budowie świątyni musiały pracować liczne ekipy przekuwaczy i majstrów budowlanych, ustawiających duże i ciężkie rzeźby na tympanonach i frezach. Ale firmował je Fidiasz czy Skopas. Wszyscy pomocnicy realizowali wizję Fidiasza – twórcy. Tak samo niemożliwym jest, by Michał Anioł „sam kuł w marmurze”. Co innego znać ten proces, a co innego samemu wszystko wykonywać. Życia by nie starczyło na to – nawet długiego życia.
Dziś, gdy zapotrzebowanie społeczne na rzeźbę jest znikome, a zamówienia są rzadkością, prac pomocniczych i wykonawczych podejmują się absolwenci Akademii, członkowie związków, którym przysługuje tytuł „twórców”. A najczęściej wykonują je specjalistyczne zakłady kamieniarskie czy giserskie, oddając tytuł twórcy za sowitą zapłatę. Zdarza się, że autorzy realizują swe prace sami, ale raczej robią to z pobudek finansowych, niż twórczych.
Stereotyp rzeźbiarza – tęgiego chłopa z młotem – fałszuje i zubaża ten zawód. Punkt ciężkości leży bowiem nie w wykonywaniu – kuciu, odlewaniu, szlifowaniu – ale w ewokowaniu swoistej wizjo-rzeczywistości, nowego spojrzenia na świat, które jest zjawiskiem unikalnym, a więc twórczym. I tak – jak jednostki ludzkie mają skalę nieporównywalną, w rozumieniu ich indywidualnej wrażliwości i wielkości umysłowej – tak i twórczość artystyczna ma rozpiętość niewymierną. Dzieła wstrząsające, genialne, dzieła o walorach i wadze nieprzemijającej – zdarzają się rzadko, bo ludzi tej miary jest w ogóle niewielu. To są wyjątki. Poprzez wszystkie stopnie inwencji, umiejętności, aż po nieśmiałą działalność „niedzielną” – wszystko jest sztuką, na miarę swoich twórców. Wszystko jest radością powoływania do życia nowych istnień. Z chwilą, gdy radość i męka wypowiadania się, ustępuje miejsce rutynie, gdy podnietą nie jest serdeczna potrzeba, lecz jakikolwiek interes – wówczas twórczość zastępuje produkcja, a w miejsce wypowiedzi pojawia się wytwarzanie. Znika transcendencja sztuki, pozostaje przedmiot grawitujący między szablonem a banałem.
Dlatego, często pod presją przymusów, powstają prace niewspółmierne z możliwościami ich autorów i dlatego ludzie – nie posiadający ambicji twórczych, a jedynie sprawność techniczną czy naśladowczą – tak chętnie podejmują zadania zlecone. Zwalniają ich one z wyrażania nieistniejących wizji i z ryzyka niezapłaconego trudu. Dlatego też dla artystów – szczególnie młodych artystów – uprawianie zarobkowej chałtury jest powolnym samobójstwem.
Przy długiej praktyce ręka przyzwyczaja się do ruchów, które z czasem wymykają się świadomej kontroli, następują automatycznie. Dlatego przezwyciężyć pewien rodzaj własnych form – jakby własną konwencję – jest bardzo trudno. Jest to jakby przeskoczenie jakiegoś progu, przeniesienie się z jednej płaszczyzny widzenia w inną. I wola, i świadomość, mogą od dawna wybiegać ku nowym formom, a ręka długo jeszcze jest nieposłuszna. Dopiero po przełamaniu poprzednich nawyków – po uchwyceniu nowych skojarzeń bryłowych – może powstać szereg prac o szybkiej ewolucji formy. Dlatego często słyszy się, że artyści robią coś, z czego nie są zadowoleni. Psują i zaczynają od nowa – aż do pełnego skojarzenia myśli, oka i ręki. Artyści dużo pracujący – posiadający zręczność manualną, a nie robiący wysiłku nad świadomym kontrolowaniem swej pracy – popadają w rutynę i nie są już zdolni do rozwinięcia się. Albo też przechwytują formy nie swoje, popadają w modne naśladownictwa, przestając być sobą.
Przy tych wszystkich zawiłościach, dodać trzeba zatarcie obecnie definicji rzeźby. Wszystko, co odstaje od płaszczyzny, chętnie i lekkomyślnie nazywa się rzeźbą, wrzucając do jednego worka przeróżne skrajności z dziedziny scenografii, wystawiennictwa, a nawet matematyki. Wyuczony zawód artystyczny jest często zawiłym splotem okoliczności połowicznie przypadkowych i narzuconych, z rzadka tylko korygowanych wolą i świadomością. Piętno wyuczonego zawodu pozostaje w człowieku, zmuszając go do czynności i wysiłków, z których w okresie nauki nie zdawał sobie sprawy, i których nie jest w stanie ogarnąć. Dyplomowany rzeźbiarz bardzo rzadko jest z natury rzeźbiarzem. To znaczy – artystą wyczulonym na bryłę i przestrzeń, na masyw i pustkę. Taki zbłąkany wychowanek Akademii nie zajmuje się kształtowaniem mas, bo mu to nie wychodzi i nie bawi go. W zamian szuka działań zastępczych i szybszych, bo rzeźba prawdziwa wymaga czasu i wysiłku. Powstają tą drogą utwory często abstrakcyjne – nawet sensacyjne – ale z rzeźbą niewiele mające wspólnego. Między wykonawstwem i świadomością musi istnieć równowaga. Przy działalności niekontrolowanej powstaje produkcja bardziej lub mniej zręczna. Przy koncepcjach nie popartych działaniem – nawet chwytliwe teorie i hasła, trafiają często na manowce.
To, co się ma do powiedzenia, trzeba wyłożyć nie słowem, lecz twórczością. Ale – tworząc – trzeba wiedzieć, co się chce wyrazić. Bo prawdziwa twórczość, to wywoływanie nowych bytów z nicości – to koncentracja świadomości tak silna, że zmaterializowana w kształtach fizycznych. Dziś – gdy rzeźbienie jest najczęściej prywatnym hobby, nie rekompensowanym realnym dochodem – „tworzyć” znaczy najczęściej tylko zapisywać plastycznie wizje i myśli. Ich realizacja staje się drugim, niezależnym etapem, na ogół mało mającym wspólnego z twórczością.
Dlatego rzeźba, głęboko i poważnie rozumiana, rzeźba będąca stałym poszukiwaniem transcendentnych odpowiedzi – nie waham się powiedzieć – jest najbardziej intelektualną ze sztuk pięknych, najbardziej absorbującą dodatkowe władze umysłu, zasób wiedzy i szerokość horyzontów. Tworzenie jest konstruowaniem nowych jakości, z tych wszystkich elementów, które stanowią o bogactwie duszy artysty.
Barbara Bieniulis Strynkiewicz
1971/1992
Dodaj komentarz