Mały „Belweder”

Czy samowola jest zapowiedzią samorządności?

             Tam, gdzie brak jest zrozumienia i zainteresowania sprawami mieszkańców oraz reakcji  ze strony lokalnych  władz – jako „deska ratunku” – pojawia się samowola. Dla grupy młodych Mogielniczan – była to obca świadomość. Bo życie samo buduje swoje scenariusze i dopiero przy „rąbaniu drew”, objawia konsekwencje dokonywanych wyborów. Wszystko zaczęło od wielkiej chęci życia (przywileju młodości!) i pięknego widoku – na pochyłym zboczu wąwozu, który nie istniejąca już dziś rzeka, wydobyła z lokalnego krajobrazu.

            Bloków komunalnych – już od z górą półwiecza – w Mogielnicy nie budowano. Kto miał je stawiać, skoro pilnie i za niewielki pieniądz sprzedawano lokale w tych, które tu już były? Kłopoty z lokatorami i utrzymaniem zasobów lepiej było mieć z głowy! Tak było zresztą wszędzie:  mieszkań zawsze było mało, a roszczeniowa postawa i bierność obywateli – wszędzie były balastem, kłopotem i zapowiedzią dalszych. 

            Prywatny właściciel gruntu rolnego w Mogielnicy (ok. 2,3 ha) – przynaglony potrzebą finansową własnej rodziny – podzielił swą działkę na 12 części – dla chętnych i znajomych nabywców. Znaleźli się  szybko! Dobór nabywców był zgoła przypadkowy: cały przekrój gminnej społeczności, rozrzut motywacji – niewątpliwy i bez związku. Co ich łączyło? Byli młodzi, zdesperowani, szukali  mieszkalnego lokum i mieli dość beznadziejnego czekania. Zdecydowali się wziąć sprawę we własne ręce…

            – Jak sobie Właściciel zrobił prywatną reformę rolną, to niech sobie teraz radzi! – uznał lakonicznie kierownik mogielnickiego Referatu Budownictwa, p. W. Jaki był rezultat „umycia rąk” przedstawiciela gminnych władz – miało się okazać. Bo z jednaj strony: „urzędnik z wozu – inwestorowi lżej!” Nigdy tu nie było bowiem życzliwości, doradztwa czy instruktażu w odnośnych sytuacjach. Jeśli więc nikt się „nie wcinał między wódkę i zakąskę” – to już było błogosławieństwo i luksus. Dzięki urzędniczemu „umyciu rąk” zdołano odbiurokratyzować proces inwestycyjny i organizacyjny budowy. A wiadomo – ile czasu trwało (i nadal trwa): pozyskiwanie projektu, zdobywanie pozwoleń – nawet jeśli odbywa się to w „ułatwionym trybie zgłoszenia” budowy domu!

Z drugiej jednak strony: „amatorska” zabudowa terenu zyskała charakter tyleż spontaniczny, co i chaotyczny – nie bez naruszeń prawa budowlanego. Zastosowane technologie były „od Sasa do Lasa” – każdy radził sobie jak potrafił – w myśl zasady: „Tak krawiec kraje, jak materii staje”. Dla wyrównania terenu ktoś przywoził z Gospodarki Komunalnej odpady stałe (czyli śmieci!)  – nie myślał o szczurach, myszach, fetorze, muchach i in. robactwie, które mogłyby  uprzykrzać później życie wszystkim dookoła. Ludzie „budowali się” zbyt blisko drogi, niekiedy w „ostrej granicy” z sąsiadem – różnymi sposobami szukając oszczędności własnego terenu i „życiowej przestrzeni” dla siebie. A co z tymi innymi?  Inni też mają głowę – więc niech sobie radzą!

            Po geodezyjnym podziale całości, została jedna działka – wspólna droga – „niewymiarowa, nieformatowa”. Błąd geodety? Dostęp niby był! Nie podpowiedział dobrego rozwiązania, a przecież miał zapewne w swej praktyce niemało podobnych  doświadczeń! Nie okazał zawodowej czujności i zdolności przewidywania. (Były potem i nadal są: trudności z dojazdem, transportem, uszkodzenia ogrodzeń, problemy z przyłączami mediów).  Czyja miała być ta droga?! Nikt jej nie chciał – więc została „na stanie poprzedniego właściciela”. Odtąd ciągle trzeba się było z nim targować, chandryczyć, dogadywać i dopłacać,  bo wciąż groził ustawieniem szlabanu! Fakt, że to on płacił za tę drogę podatki… Nie chciała jej także przejąć na swój stan Gmina: daremne więc były i będą oczekiwania mieszkańców, dotyczące remontów, konserwacji czy – pożądanej lokalnie – drobnej infrastruktury. Bo po co drogę przejmować, skoro jest z niej dla Gminy corocznie  „ekstra pieniądz”, w postaci  relatywnie wysokiego, gruntowego podatku? (sporo wyższego od tego, za działki pod mieszkalne siedliska!). 

            Nie da się jednak ukryć, że w trybie obywatelskiej i budowlanej samowoli, powstało w Mogielnicy nowe osiedle mieszkaniowe – „Na Zboczu”. Co ciekawe i dające do myślenia: grójecki projektant budownictwa – p. Maciej Płużyński – w jednej z rozmów, przyznał mi kiedyś: „Panie, 80% dzisiejszych inwestycji budowlanych, to samowole!” Skoro więc nawet – to nigdy nie słyszałem o katastrofie budowlanej, której przyczyną byłaby samowola! (do zaleceń znajomego majstra, każdy i tak dorzucał potem jeszcze kilka prętów zbrojeniowych czy dodatkowych worków cementu!).

Jak tu się żyło? Z optymizmem i entuzjazmem!  Na rzecz wspólnego zasilania prądem, mieszkańcy nabyli od Gminy wspólny słup, na nim powiesili wspólną napowietrzną trakcję zasilającą i zawiesili wspólny licznik zużycia prądu (warunki do zawarcia umowy spełniał tylko jeden). Później, nieprawidłowość odczytu wskazań tegoż licznika, zrodziła euforię, radość i konsumencką niefrasobliwość. By zrobić pranie – z bloków przychodziła „rodzina” i grzała sobie wodę – bo „jakoś tanio wychodziło tu za prąd!” Później jednak – „sprawa się rypła” – ale też zgodnie chodzili  rwać truskawki, by pokryć faktury za prąd! Ważne jednak, że winni zużycia „się o dziwo poczuwali”, przeto „wspólnota konsumpcji” mogła trwać dalej.

            Z wodą też były „schody”! Do miejscowej studni doprowadzono ją z miejskiego wodociągu. Indywidualne liczniki mieli wszyscy. Zużycie jakoś „się bilansowało”, choć były też przypadki „nieustalonego poboru wody”. Życie toczyło się dalej. Nie było sielanki. Ktoś komuś podrzucał śmieci, uszkadzał parkan, fundował w nocy „uciążliwe sąsiedztwo”, alkoholowe wybryki… „Cynk” na Policję powodował potem dyskretny odwet… Ale rodziło się też coś nowego: Poczucie lokalnej wspólnoty losu i posiadania (skoro nie było wsparcia z zewnątrz!…).

            Czy cały ten scenariusz był nieuchronny? Był – z braku w Gminie świadomych, zapobiegliwych gospodarzy, którzy w porę dostrzegają narastające potrzeby i wychodzą im naprzeciw! Gospodarze się zmieniają – a  myślenie i styl dalszego działania? Czy sam fakt, że bez pomocy i udziału Gminy, mogły tu  powstać brakujące mieszkania, nie ujawnia ukrytych dotąd, społecznych rezerw, a – z drugiej strony – „zamiatanych pod dywan” niedostatków? Ile jest w Gminie jeszcze innych, niezaspokojonych, społecznych potrzeb? Ile ich nadal ignorują gospodarze miasta, przechadzając się po lustrzanych posadzkach pięknego, nowego lokum Urzędu Gminy ?

            Co pozostało do dziś – jako pokłosie  zorganizowanej i zwieńczonej sukcesem – samowoli? – „Wspólnotowość lokalnego myślenia”. Obudził się i utrwalił uśpiony duch integracji, samorządności i solidarności. Takiej prawdziwej – jaka była choćby w serialu „Dom” – gdzie wszyscy mieszkańcy stawali ramię w ramię, obok dozorcy Popiołka, w obronie zagrożonych, wspólnych interesów i wartości! („Pan mnie możesz narobić na buty!…”). Narodził się duch wspólnoty – ale nie tej, niedojrzałej, wymuszonej, przymusowej – o jakiej wspominał polski filozof Leszek Kołakowski  – z  goryczą kojarząc ją z obozem koncentracyjnym. 

            W osiedlu „Na Zboczu”, ludzie do dziś – w razie potrzeby – spotykają się, radzą, kłócą – uprawiają najprawdziwszą, bezpośrednią demokrację ateńską! Czują wspólnotę interesu i wspólny interes całości (np.: notarialny wykup wspólnej drogi, naprawa ogrodzeń, wspólne przyłącze zasilania gazem)! Jest to precedensem i nadzieją odrodzenia w naszej gminie woli obywatelskiego samostanowienia. Czy zostało to odebrane przez ludzi władzy z należytym zrozumieniem, jako – nauka i gorzka, ale ozdrowieńcza – pigułka? Tego nadal nie daje się zauważyć.  Podejrzewam, że – na gruncie cierpliwej, wyrozumiałości wobec „uroków miasta cudów” – „przełkniemy jeszcze niejedną  żabę”!

            A gdyby tak przywrócić dawne fundusze sołeckie i – raz jeszcze w historii – zaapelować do mieszkańców: „To jak będzie: pomożecie?… Przy tym własnym urządzaniu, tych całkiem Malutkich Ojczyzn – ile może narodzić się nowych, pożądanych lokalnie, inicjatyw?  Jaki przykład zasadności takiej nadziei​ ?  – Staw rybny we wsi Jastrzębia Nowa…

(G. Z.)

    

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *