Laboratorium

Nasze – wspólne z Barbarą założenia intencjonalne w Mogielnicy – skupiają się na pracy w materiałach prostych, łatwo osiągalnych, w ich powiązaniu ze zwykłymi elementami natury w naszym klimacie. Współistnieją tu ze sobą: kamień polny, piaskowiec z szydłowieckiego kamieniołomu, wapień, kloce drewna, woda, żywe drzewa, krzewy i kwiaty. Ogólna kompozycja naszego rzeźbiarskiego ogrodu polega na tym, że prace nasze grupujemy w zestawach, uzależnionych nie tylko od ich kategorii i wielkości, lecz również od otoczenia. Braliśmy pod uwagę wszystkie nierówności terenu, prześwity między drzewami, kolor roślinności, a nawet otaczający nas krajobraz sąsiednich pól i wzniesień. Zresztą na naszym terenie sami planowaliśmy układ zieleni, a po części kształtowaliśmy też i grunt – wznosząc nasypy, zagłębienia i zakładając sadzawkę. W tym otoczeniu znalazły wspólne miejsce zarówno kompozycje mojej żony – o precyzyjnie wyważonej konstrukcji – jak i moje ceramiki – o kolistych kształtach, wraz z koncepcjami monumentalnymi z kamienia kształtowanego lub rwanego.

Dlaczego wszystkie nasze wysiłki skoncentrowały się właśnie w Mogielnicy? Dlaczego nie kusiły nas tereny bliższe Warszawy? Odpowiedź wymaga dłuższego uzasadnienia. Moje pierwsze próby, stworzenia w latach międzywojennych, własnego ośrodka rzeźbiarskiego, na Placówce, koło Młocin, zostały doszczętnie unicestwione przez hitlerowców. Losy osiedla naszych pracowni (mojej, Cybisa, Belowa i in.) potoczyły się wręcz tragicznie. Dwaj moi koledzy – Belowowie: malarz i rzeźbiarz – zostali rozstrzelani, kilku z nas cudem uniknęło tego samego losu. Cały mój, przedwojenny dorobek rzeźbiarski, wraz z pracownią i niedokończonym domem, został doszczętnie zniszczony. Hitlerowcy mścili się na moich pracach, kolbami utrącając nosy kamiennym, rzeźbiarskim portretom. Ocalało zaledwie kilka prac, zakupionych wcześniej przez Muzeum Narodowe w Warszawie oraz sześć – będących w owym czasie – na Międzynarodowej Wystawie Rzeźby w Nowym Jorku (do dziś znajdują się one w Chicago).

Po wojnie, miejsce na którym był ten mój pierwszy ośrodek, zostało wykorzystane przez stołecznych urbanistów, jako teren cmentarny (Wólka Węglowa, w pobliżu „Huty Warszawa”).

Nad tymi wszystkimi – dla nas bardzo istotnymi – problemami, odwiedzający nas goście rzadko się zastanawiają. Świadczą o tym, skądinąd sympatyczne, uwagi i troski w wypowiedziach – w naszej Księdze Pamiątkowej. Natomiast nasza wspólna, zimowa, podręczna pracownia w Warszawie, służy nam do realizacji bieżących prac, przeważnie o charakterze kameralnym. W Warszawie powstają szkice, a często i gotowe prace, które wiosną przewozimy do Mogielnicy, umieszczając je najczęściej w, z góry zaplanowanych, miejscach. Umieszczenie nowej rzeźby w ogrodzie, powoduje często szereg zmian, których konsekwencji wcześniej nie udało nam się przewidzieć. Niekiedy trzeba zmienić ustawienie innych rzeźb, usunąć jakieś drzewo, zaplanować nowe otoczenie roślinne.

Moje rzeźbiarskie problemy, stanowią dla mnie chyba najważniejszy powód, organizowania pracy – w pewnym sensie – samotniczej. Profesor Juliusz Starzyński, podczas jednej ze swoich wizyt w naszym ogrodzie, określił nasze wspólne z Barbarą działania artystyczne, porównaniem do „dawnych, mnisich sposobów pracy”. I myślę, że ten „mnisi charakter” naszej pracy, jest dostatecznym uzasadnieniem i usprawiedliwieniem dla specyfiki tego naszego „laboratorium”.

Nasza praca, z jej „laboratoryjnym charakterem”, wykracza poza krąg zainteresowań regionalnych. Być może dlatego właśnie miejscowe, gminne władze, nie spieszą nam na co dzień z pomocą. Czy przyjdzie kiedyś czas, że to się zmieni?

Franciszek Strynkiewicz

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *