Owo, absurdalne nieco, pytanie zadano niegdyś mojemu ojcu – Henrykowi Zdziechowi. Dziś uważam, że równie dobrze można go było wówczas spytać: „czy był wielbłądem”? Ale widać nie dla wszystkich było to równie oczywiste. Wszystko zaczęło się od „cokolwiek egzotycznego” portretu. Kolega ojca – Henryk Stefański ze Zgierza, zamiłowany majsterkowicz i artysta-malarz amator – namalował kiedyś i ofiarował ojcu w darze, jego portret: w stroju czerkieskim. – Skoro Jacek Malczewski mógł namalować swój autoportret w rycerskiej zbroi, to dlaczego ja nie mogę Ciebie przedstawić w stroju Czerkiesa? Tak mi ten temat pasuje, bo taki reprezentujesz typ męskiej urody! – oświadczył, cokolwiek urażony, tytułem wyjaśnienia. Dali więc rodzice spokój malkontenckim zarzutom, po czym matka, z należytą darowiźnie atencją, powiesiła ów portret w pokoju rodziców, na ścianie.
Przy jakiejś okazji, złożyła nam dobrosąsiedzką wizytę, zamieszkująca obok Anna Paszkowska. Skonsternowana obejrzała nietypowy konterfekt, cokolwiek przybladła i zduszonym głosem spytała moją matkę: „To Pani mąż był Czerkiesem?!” Nie wiem, z jakich życiowych okoliczności wywodziła swe, związane z Czerkiesami wspomnienia, ale musiały to być niedobre – a może nawet i dotkliwe – wspomnienia. Wszak Czerkiesi – lud pasterski i hodowcy koni z turecko-rosyjskiego pogranicza – powszechnie wysługiwali się ongiś carowi, w konnych służbach policyjno-porządkowych i – przy sposobności rozlicznych, ulicznych interwencji – katowali polskich patriotów pałkami. Taki widocznie (pomyślałem) wykreował się u nas stereotyp wyobrażenia Czerkiesa i sporo zabiegów kosztowało potem wyprostowanie (wśród naszych sąsiadów), niezamierzonego i zgoła przecież niewinnego, „artystycznego wyobrażenia”.
Wówczas jednak bliżej i bardziej krytycznie, przyjrzeliśmy się dziełu malarskiemu kolegi Stefańskiego. A to, że: „drewniana twarz”, a to że: „jedno oko na Maroko, a drugie na Kaukaz”, a to, że: „zbyt duża dłoń, w stosunku do twarzy”. Twórca, rzecz jasna, na wszystko miał rychłą odpowiedź i (jak twierdził) „miał pełne prawo do własnej wizji oraz twórczej koncepcji wyobrażenia”, z kolei zbyt duża dłoń miała być „stygmatem męskości i siły”. Świadomy twórca miał więc swoje racje, a do tego jeszcze uznaliśmy, że: „Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda!”. Po tej konstatacji temat „czerkieskiego portretu ojca” przestał rodzinę bulwersować, z czasem został zapomniany, a wreszcie – stał się źródłem rodzinnej anegdoty.
(G. Z.)
Dodaj komentarz