WACŁAW GIBASZEK ARTYSTA 1951 – 2021
Wacek jako malarz.
Był moim bardzo dobrym kolegą, niemal przez całe życie śledziłem jego poczynania z podziwem. Jego wyjątkowość wynikała z tego, że zdawał sobie sprawę ze znaczenia tematu, który realizował właściwie abstrakcyjnie pojmowanymi środkami formalnymi. Kolor i rysunek łączył w jedną Całość, płaszczyzna była dla niego polem walki o kompozycję zamkniętą. Zamykał, uruchamiając różnorakie modele kompozycyjne: zarówno symetryczne jak i asymetryczne w zależności od tematu. Malował szybko, był zawsze skoncentrowany, do obrazu podchodził jak do kaligrafii, był kaligrafem:
- obraz przygotowywał do malowania w wyobraźni, zaczynał go, gdy przedtem zobaczył z tyłu głowy;
- nie zamazywał pociągnięć pędzla, chyba że chodziło mu o dwa rozczepione kolory w danym kształcie czy miejscu na płaszczyźnie;
- dla niego liczyło się pierwsze pociągnięcie pędzla, więc kaligrafował;
- poszczególne elementy czy figury lub znaki wyważał na płaszczyźnie względem ich świateł (jak w liternictwie), przez to wydobywał przejrzyste proporcje dla Całości;
- miał ogromne rozeznanie płaszczyzny obrazu, wiedział co gdzie, nie gubił się;
- kolor był wynikiem jego wizji dla zestawień, zawsze względem Całości, wizji raczej prostej, bo ograniczonej do głównych partii obrazu, ale z kolei te partie (w ten sam sposób) do pomniejszych (zawartych w nich), a te pomniejsze do jeszcze drobniejszych, jak w matrioszce;
- filozofia grecka: dużego do średniego, średniego do małego i małego do dużego jest w obrazach Wacka w pełni obecna;
- jego największym formalnym osiągnięciem było zjednoczenie tego malarskiego kosmosu w jedną Całość;
- a drugim, nadanie tej Całości tytułu, czyli zanurzenie jej w treści, np. religijnej, czy baśniowej, czy zwyczajnie ludzkiej.
Wacek jako człowiek.
Więc znałem go od pradawna, różne przygody nas spotykały, jedną z nich opowiem:
Byłem studentem, on starszym kolegą, który mieszkał w mojej pracowni na Powiślu, dopóki sam nie zdał na akademię i wyjechał. Któregoś wieczoru wybuchła awantura o skorupkę jajka:
- ja twierdziłem, że nigdy skorupka do końca nie pęknie, bo co pęknie, to dalej będzie pękało i tak w nieskończoność, bo owa skorupka przecież jest kulista;
- on twierdził, że proces pękania się wreszcie skończy, dajmy na to na poziomie atomów;
- ja, ale atomy są też kuliste;
- on, to na czymś innym… itd.
(Kłótnia trwała długo i chyba nazajutrz też.)
Dziś bez argumentów a z różnych powodów przyznałbym mu rację, dziś wierzę, że świat jest skończony i skorupka kiedyś do końca popęka, tak że nie będzie nic do pękania.
To była lekcja dla nas obydwu, ja ją pamiętam i Wacek, zdaje się że kilka razy o tym niegdyś ze śmiechem u niego w pracowni na Pradze wspominaliśmy. Matrioszka malarska Wacława, to zapewne reminiscencje tamtego wieczoru w mojej pracowni, kiedy byliśmy młodzi i kłótliwi. Relacje między małym a średnim, a dużym mają wymiar kosmiczny, malarstwo jest kosmiczne, wiedzieliśmy to już wtedy obaj, a tym jajkiem obraca Bóg, aż w głowach się kręci… i to wiedział, i widział Wacław Gibaszek – bardzo, bardzo dobry malarz.
Jak spotkamy się w niebie, ciąg dalszy niechybnie nastąpi… a jajko już nie będzie pękało.
01.03.2024 Jan Wyżykowski
Dodaj komentarz