Budowa zalewu w Mogielnicy

Dawniej, zimą – tak na zalewie bywało…

(z nagrania magnetofonowego wypowiedzi inicjatora przedsięwzięcia – Sławomira Chmielewskiego)

W maju 1991 r. przyszło z Radomia, do Urzędu Miasta i Gminy w Mogielnicy, pismo z Urzędu Wojewódzkiego, zachęcające, by podejmować wszelkie możliwe działania w celu retencjonowania wody. Było w nim m. in.: ...przypominamy, że istnieje możliwość wsparcia z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej – podpisał z up. wojewody – Adam Ludwikowski. Na jednym ze spotkań Koła Ekologicznego, z udziałem wędkarzy,  padła propozycja, że jest taki dół torfowy i żeby go oczyścić. Ponieważ wiedziałem o tym piśmie i była grupa ludzi zainteresowanych uruchomieniem takiego przedsięwzięcia,  przeniosłem tę propozycję na zebranie naszego Koła Ekologicznego (działającego  aktualnie w szkole,  w ramach Polskiego Towarzystwa Ekologicznego). Na tym zebraniu uznaliśmy, że nie ma sensu czyścić dołu potorfowego, tylko trzeba przystąpić do budowy prawdziwego zalewu, o którym już od 20 lat krążyły po Mogielnicy różne plotki.

            Po pierwsze trzeba było znaleźć miejsce. Były dwie propozycje: jedna – tu, gdzie obecnie, druga – za „Nowoplastem”, gdzie jest zatoczka między lasami, w której odbywają się rozmaite imprezy. Ta druga lokalizacja ze względów krajobrazowych i lokalizacyjnych względem Mogielnicy była lepsza, ale była trudniejsza inwestycyjnie, gdyż (jak wykazały wiercenia) występuje tam znacznie grubsza warstwa torfu. 

            W tym spotkaniu uczestniczyła również  radna,  wiceprzewodnicząca  Koła Ekologicznego, pani Anna Obrępalska, która poparła tę inicjatywę, zaangażowala się w nią i popierała wówczas związaną z nią inwestycję.

            Rozważaliśmy różne warianty. Myśleliśmy np. o Wojciechu Wieczorku,  który miał koparkę i kopał już torf na tym terenie – to byłoby najtaniej – były i inne propozycje, bardzo tanie, rzędu 200-300 mln zł za wykopanie całego tego torfu. Potem przyjechał do mnie człowiek ze Spółki Wodnej z Radomia, ale twierdził, że bez żadnego planu tego się nie zrobi i chciał sam opracować taki plan. Podjąłem się kierowania całą sprawą, żeby jednak nie popełnić jakiejś gafy, pojechałem do Radomia, do Wydziału Ochrony Środowiska,  konkretnie do pani Sylwii Bieńkowskiej, która zajmowała się tego rodzaju przedsięwzięciami na terenie województwa radomskiego. Wspólnie opracowaliśmy pewien grafik kolejnych działań do realizacji, który miał wyglądać następująco: wpierw trzeba było opracować koncepcję budowy zbiornika, mając koncepcję mieliśmy wystąpić o jej opinię  do Wydziału Ochrony Środowiska, a  jeśli ta opinia byłaby pomyślna – o dofinansowanie z Wojewódzkiego Funduszu…, a dopiero po koncepcji, trzeba by było zrobić właściwy projekt.

W tym czasie został powołany Społeczny Komitet Budowy Zalewu, aby mogła w nim uczestniczyć Gmina, bo my – czyli Koło Ekologiczne – nie dysponowaliśmy zapleczem, majątkiem ani zabezpieczeniem finansowym, aby oficjalnie uruchamiać takie przedsięwzięcie. Daliśmy ogłoszenie o przetargu na koncepcję budowy i ze zgłoszonych ofert wybraliśmy  firmę „Hyrdo”. Koncepcja  przewidywała, żeby spiętrzyć rzekę i puścić do zbiornika wodę.  Rzeki nie można było puścić bezpośrednio przez zbiornik,  gdyż jest tu podłoże torfowe – a że rzeka drąży podłoże od dna – trzeba byłoby wybrać wszystek torf i wysypać dno piaskiem.  Wtedy powstała koncepcja, żeby zrobić tak, jak jest w Odrzywole: zbudować zaporę, która miała spiętrzyć wodę i kanałem bocznym wprowadzić ją do zbiornika, a z drugiej strony – by woda ta mogła z niego wypływać, niejako więc omijając zbiornik, ale też umożliwiając wymianę w nim wody. Za wykonanie tej koncepcji – sumę 10 mln zł – w całości zapłaciło Koło Wędkarskie w Mogielnicy, ze składek darczyńców, którzy zostali potem oficjalnie wymienieni z podziękowaniami.

            Na podstawie tej koncepcji złożyliśmy pismo do Urzędu Wojewódzkiego i dostaliśmy 700 mln zł na pierwszy etap, czyli budowę spiętrzenia.  Na  wykonanie  właściwego projektu zostało nam tylko trzy miesiące, bo – chcąc wykorzystać przyznane środki – trzeba było ruszyć z robotą  jeszcze w 1993 r. Było przy tym sporo działań typowo urzędniczych, a urzędnicy przyzwyczajeni są do tego, żeby im złożyć pismo i czeakć na decyzję.

            Jako projektanta wybraliśmy  ostatecznie firmę „Delmex”  p. Halińskiego z Kielc,  który nam zrobił projekt najtaniej, a potem jeszcze bardzo wiele dopomógł, bo przydarzyły nam się niemałe kłopoty. Okazało się mianowicie, że dwa tzw. refery, czyli punkty wysokościowe – które znajdują się na terenie miasta i według których był opracowany projekt – są źle posadowione. Wskazał błędy na mapie geodezyjnej, które trzeba było skorygować. Po uwzględnieniu tych zmian okazało się, że nie jest możliwe zbudowanie piętrzenia na rzece (jazu z prawdziwego zdarzenia), bo – aby napełnić zbiornik – trzeba byłoby spiętrzyć wodę w rzece, a w tym celu uzyskać zgodę wszystkich właścicieli działek przylegających do rzeki.

            Żeby z tego wybrnąć, najłatwiej było zmienić lokalizację, ale nie było na to czasu ani środków. Wtedy p. Haliński zaproponował, żeby zrobić tzw. ściankę szczelną na rzece,  podpiętrzyć wodę o 20-30 cm,  a następnie napełniać zbiornik  z zastosowaniem specjalnej pompy, której zużycie prądu miało wynieść ok. 200 zł/rok, jeśli w ogóle musiała  by pracować, ze względu na wydajność źródeł bijących na terenie zalewu.

            Bardzo długo musieliśmy potem obaj przekonywać w Radomiu do tej nowej koncepcji panią  Bieńkowską. Zgodziła się w końcu, żeby powstał projekt bez jazu piętrzącego. Powstał jednak jeszcze jeden problem – dotyczący właściciela gruntu. Właścicielem była Wspólnota Gruntów i Lasów w Mogielnicy, a grunt pod zalewem trzeba było wpierw przepisać na własność Urzędu Miasta i Gminy. Wymagało to zwołania walnego zgromadzenia, ale „Wspólnota” broniła się, bo nie miała pieniędzy na diety dla swych członków-udziałowców. Przekonałem Radę, aby dała pieniądze, chociaż były sprzeciwy, np. ze strony p. Kaszewiaka, który nazywał nasz zbiornik „kaczym dołem„,  ale sam się potem „rozłożył” na telefonizacji i mogłem mu powiedzieć: „Widzi pan, jak to jest dobrze!”

            Na walnym, we „Wspólnocie”, była też pani Bieńkowska. Długo przekonywaliśmy, argumentowaliśmy,  w końcu zgodzili się. Przez trzy wieczory potem negocjowaliśmy umowę o przekazaniu działki. Wtedy  ogłosiliśmy przetarg dla wykonawców. Wpłynęło 9 czy 11 ofert – najdroższa, firmy polonijnej spod Częstochowy, wynosiła 6,5 mld zł, a najtańsza – firmy „Habbud” – 2,1 mld zł. Społeczny Komitet miał zaopiniować wybór, ale decyzję  miało podjąć inne ciało. Ściągnęliśmy p. Bieńkowską z Radomia, był projektant, był późniejszy inspektor nadzoru, Wojciech Chludziński (jako przewodniczący Rady), burmistrz Bogumił Tul, dwóch radnych, przedstawiciel wojewody i byłem ja.  Firmę „Habbud” wybrano gremialnie, ale burmistrz potem powiedział Radzie, że to ja ją wybrałem. Wybór zatwierdził Zarząd Gminy i wykonawca przystąpił do działań.  Pomagaliśmy wszyscy, np. wycinaliśmy w lesie żerdzie.

            Roboty szły nie tak, jak należało. Były opóźnienia, a zbliżał się termin  płatności. Miała być zrobiona szczelna ścianka i pompownia, jeśli wykonawca by się sprawdził – to miał przystąpić do drugiego etapu, czyli robić czaszę zbiornika. Wykonawca jednak zrobił tylko ściankę i uregulował fragment koryta rzeki. Były z nim kłopoty, bo zaangażował podwykonawcę, z którym potem nie mógł dojść do porozumienia. Nie wywiązał się w całości z pierwszego etapu i podziękowaliśmy mu za dalszą współpracę.

            Z początkiem następnego roku zaczeliśmy zabiegać u wojewody o środki na drugi etap, czyli budowę czaszy zbiornika.  Na rok 1994 przyznano nam 1 mld zł pożyczki i  800 mln zł dotacji. Miliard, który był do spłacenia został obwarowany warunkiem, że jeśli Gmina spożytkuje go w terminie i zgodnie z przeznaczeniem, to zostanie umorzony w 50%, ale – znowu pod warunkiem, – że Gmina rozpocznie następną inwestycję  ekologiczną.  Gmina  wywiązała się z tego – w sumie dostała dwa razy po 800 mln zł i raz 500 mln zł.

            Tymczasem doszło do następnego przetargu. Zgłosiły się dwie firmy: jedna – z Radomia, która w czasie przetargu na piśmie wycofała się, a zresztą potem została rozwiązana.  Druga – p. Gniady (która robiła już dla nas Stację Uzdatniania Wody). Wybór miał zatwierdzić Zarząd Gminy – przechowują pismo stwierdzające: Zarząd Gminy wyraża zgodę, aby Społeczny Komitet podpisał umowę na wykonanie czaszy zbiornika z panem Gniadym.

            – Czy ciało społeczne – bez osobowości prawnej – miało prawo podpisywać umowę  o wykonanie? (pyt. notującego – G. Z.)

            Analogicznego prawa nie miał też Społeczny Komitet d/s Telefonizacji Gminy. By mieć takie prawo, uzyskałem więc zgodę Zarządu. Zgodnie z harmonogramem realizacji inwestycji, p. Gniady miał ruszyć z robotami we wrześniu. Ruszył w październiku. Pojawił się nowy problem: czy wykładzina ma być położona w czasie kopania torfu – kwaterami, czy też po wykopaniu całego zbiornika?

            –  A jak było w projekcie?

            Nie było, dlatego wezwaliśmy projektanta, który kazał sobie dodatkowo zapłacić – był więc następny problem kto ma zapłacić za jego autorską opinię: Społeczny Komitet czy Zarząd Gminy?  Zapłaciliśmy my, choć uważam to za bzdurę.  

            –  A dlaczego realizacji inwestycji nie towarzyszył  nikt z przedstawicieli Gminy, kto miałby prawo podejmowania decyzji, za którymi stały pieniądze?

            Bo tuż przed godziną 15.00, kiedy przyjechał z Radomia projektant,  wszyscy już poszli do domu. Byłem tylko ja i kilka osób ze Społecznego Komitetu. Projektant przyznał rację mnie, ale za jego opinię trzeba było zapłacić ponad milion zł. Uważam, że za nadzór inwestycji gminnej powinien odpowiadać ktoś z Urzędu Gminy. Później zaczął się nią interesować p. Tadeusz Wrzesiński, ale to było znacznie później i też nie wiem na jakiej zasadzie.

            Z wykładziną też była ciekawa sytuacja,  w której Społeczny Komitet pozwolił Gminie zaoszczędzić niemało pieniędzy.  Sama wykładzina na cały zbiornik miała kosztować miliard, bo cena 1 mmiała być 40 tys. zł. Zauważyłem, że była przy tym bardzo podobna do plecionki, z której wykonuje się worki. Z firmy „Pradom”, w Częstochowie,  dostałem próbkę materiału po 2,5 tys. zł/1 m2. Projektant nie chciał podpisać tej zmiany, twierdząc, że to nie jest sprawdzone. Pani Bieńkowska wskazała mi Instytut, który mógł zaopiniować dopuszczalność takiej zmiany. Pan dr Mosiej zrobił badania, które  wypadły pozytywnie dla zmiany, ale kazał zapłacić 16 mln zł, które potem zbiliśmy do 9 mln zł.  I dopiero wtedy projektant wyraził zgodę.

(Spisał z nagrania rozmowy z nauczycielem mogielnickiego ZSO – Sławomirem Chmielewskim – Grzegorz Zdziech)

            Dziś, w 2024 r. – po trzydziestu kilku latach – widać „jak na dłoni”: inne ceny, inne stawki, inną inflację (bo wówczas była hiperinflacja!), podobną biurokrację, wszechobecną asekurację, zachowawczy „tumiwisizm” Gminy, pasję i upór społecznych inicjatorów, niechęć do umów na piśmie i związane z tym  konsekwencje: niedoróbki, niedomówienia i nieporozumienia. widać motywację (na rzecz realizacji społecznej inicjatywy) i brak motywacji (na rzecz bezpiecznej stagnacji i życia „po bożemu”). Widać też jawność inwestycji (koszty, wybór wykonawców). Coś minęło, coś nadal trwa  – przydatny czy mało przydatny – ale zalew w Mogielnicy jest!

            Pamiętajmy naszą historię, planując przyszłość – bo najgorsze są: brak refleksji,  bierność (dla złudnego poczucia bezpieczeństwa!) i nieuchronnie narastające wówczas zacofanie.

            (G. Z.)

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *