Z górą pięć wieków Mogielnica była prywatną własnością księży cystersów z Sulejowa. W okresie tym – przy spolegliwej akceptacji opatów, klasztornych dziedziców – ukształtowała się tu tradycja wspólnego korzystania mieszkańców Mogielnicy z naturalnych zasobów tutejszych: lasów, pastwisk i nadrzecznych łąk. Finalnym wyrazem zachowania tych tradycji, było powołanie do życia, w 1846 roku (wprawdzie po wieloletnim procesie sądowym) mogielnickiej „Wspólnoty” Gruntów i Lasów. Łącznie było tego niemało – bo blisko 470 ha.
Różne były późniejsze koleje tej unikatowej formacji społeczno-gospodarczej. Była dla miejscowych oparciem i swoistą „deską ratunku”. Po wielkim pożarze Mogielnicy w 1861 r. (kiedy to spłonęła znaczna część drewnianej zabudowy miasta) – „Wspólnota” – jeszcze za przyzwoleniem ówczesnych dziedziców – dostarczyła drewno na odbudowę siedlisk mieszkalnych pogorzelców. Później przyszły inwestycje kolejnych obiektów infrastruktury miasta – zawsze było zrozumienie i dyspozycyjna gotowość do „odpisania gruntu” – i zawsze było to dla miasta bezcenne!.
W początkach „ludowej władzy scentralizowanej”, „Wspólnota” uniknęła parcelacji, na podobieństwo wielohektarowych majątków ziemiańskich. Nie znaleziono dostatecznych podstaw prawnych, bo była formą własności kolektywnej i nie „wymagała rozkułaczania”. Później jednak – w warunkach tych samych tendencji centralizacji – okazała się „hamulcowym” społeczno-gospodarczego rozwoju mikroregionu Mogielnicy. W dobie poszukiwań (na południowym Mazowszu) optymalnej lokalizacji dla dużego zakładu przetwórstwa owocowo-warzywnego – nie „wpuściła” na swój teren inwestycji, którą ostatecznie zrealizowano w Tarczynie. („Kto będzie robił w polu, jak dziody pójdą do fabryki?!”).
Inne przykłady? Karol Gulina chciał tu zlokalizować (na terenie dzisiejszej stacji paliw) zakład produkcji wyrobów skórzanych (torebki , rękawiczki i in.) . Nie wpuszczono go – inwestycję zlokalizowano w Garwolinie. Biznesmen branży mięsnej – Ireneusz (?) Podogrodzki chciał tu uruchomić zakład przetwórstwa mięsnego (wpierw przy ul. Zagańczyka, za cmentarzem, a potem „Przy lesie” (dawny plac targowy) – nie wpuszczono go.
Dziś Mogielnica leży w sercu rozległego, grójeckiego regionu sadowniczego – „Największego sadu Europy!”. Wśród urodzajnych jabłoniowych sadów i… powoli umiera. Populacja mieszkańców sukcesywnie, od półwiecza, maleje. W 1965 r. żyło tu 3.500 mieszkańców, w 1970 – 3.115, w 1991 – 2.749, w 2017 – 2294, w 2022 – 2160. Różne są tego powody – bo czy tylko brak miejsc pracy?… Gdyby „Tarczyn” był dziś w Mogielnicy – gdyby nie podjęto potem innych, nietrafionych decyzji o charakterze rozwojowym – sytuacja wyglądałaby dziś może inaczej. Decydowali jednak o tym ludzie bez dostatecznego przygotowania merytorycznego, bez wizji i gospodarskiej wyobraźni, powodowani względami wątpliwego, „bardzo lokalnego patriotyzmu!”
Ale też praca, dostępna wyłącznie na miejscu, zwolna przechodzi do historii. Dziś mamy internet, możliwość pracy zdalnej (na odległość) – mamy coraz lepsze drogi i coraz sprawniejsze auta. Odległość przestaje być problemem. Lepsze warunki życiowe są dziś poza aglomeracjami wielkich miast. Właśnie tu – u nas! – jest bytowa przestrzeń, którą można wypełnić dowolną, najkorzystniejszą dla mieszkańców, infrastrukturą. To dlatego mieszkańcy wielkich miast przenoszą się dziś tam, gdzie jest jeszcze przestrzeń, warunki do życia i gospodarowania.
Mogielnica – jako lokalizacja mieszkalna obsługująca trójkąt aglomeracji trzech wielkich miast: Warszawy, Łodzi i Radomia – mogłaby sprostać odnośnym potrzebom. Powstrzymałaby dzisiejszy kryzys wyludnienie i regres gospodarczy. Istotnym warunkiem jest grunt pod inwestycje – dziś nadal pozostający w rękach „Wspólnoty”. Są to dzisiaj zamrożone, niewykorzystane aktywa naszego miasta, które można i trzeba uwolnić dla naszego rozwoju.
Własne bariery „Wspólnoty”
Na przestrzeni ostatnich 40 lat narastają problemy „Wspólnoty”. Ich źródłem jest złamanie założycielskich zasad „Wspólnoty” (czyli dopuszczenie członkostwa w niej udziałowców spoza Mogielnicy (zamieszkałych dziś na terenie całego kraju) i dopuszczenie handlowego obrotu samymi tylko legitymacjami członka-udziałowca (jakby to były bilety do teatru!). Złamane zostały też postanowienia ustawy sejmowej z 1963 r.: O wspólnotach gruntowych i leśnych, gdyż dopuszczono ułamkową podzielność pierwotnie całościowych, wspólnotowych udziałów. Odstępstwa te doprowadziły do: katastrofalnego rozproszenia prawa własności, geograficznego ich rozproszenia, organizacyjnych trudności utrzymywania z nimi skutecznego, bieżącego kontaktu, wreszcie – do zaniku społecznej kontroli nad funkcjonowaniem tego nietypowego podmiotu.
Jaka może być dalsza przyszłość „nobliwej staruszki” – 178-letniej już – mogielnickiej „Wspólnoty”? Miejmy nadzieję, że zadecyduje o niej „burza mózgów” w interesie ogółu, nie zaś skuteczność sprytnej, przemyślanej, intrygi. „System, gdzie decyduje wąska, uprzywilejowana mniejszość, nie nazywa się demokracją, a oligarchią” (Jakub Majmurek – dla Wirtualnej Polski). Najkorzystniej (z uwagi na „ułomności demokracji”) byłoby uznać potencjał i zasób posiadania mogielnickiej „Wspólnoty” – jako wkład kapitałowy – i przekształcić ją w wiarygodny podmiot gospodarczy, który umożliwi realizację potrzeb dalszego rozwoju Mogielnicy w duchu, w realiach i na miarę XXI wieku.
Co niepokoi w najszerszym wymiarze tych refleksji? Fakt, że wspólnotą posiadania jest także nasza Planeta Ziemia. I to taką wspólnotą, z której nie sposób się wycofać czy zrezygnować! Można na niej wspólnie żyć albo wspólnie zginąć. A skoro praktycznie żadna ziemska wspólnota nie zakończyła się trwałym sukcesem, to co nas czeka?…
(G. Z).
Dodaj komentarz