Gdzie chleb, tam Ojczyzna
Gdy skończyłem rok, rodzice moi wyjechali (zabierając mnie ze sobą) na Kresy Wschodnie – na Wołyń. Tam, we wsi Troskoty (wcześniej był to Osowiec), w powiecie kowelskim, kupili na raty – zapewne za pieniądze „ocalone przez matkę” z pracy ojca w rzucowskiej giserni – gospodarstwo rolne – 30 mórg żyznej, ukraińskiej ziemi i osiedlili się tu na stałe. Nie zamierzam i nie czuję się na siłach, by dochodzić tutaj racji: czy „Wołyń” był próbą powrotu Polaków do ich korzeni, zatarcia czysto administracyjnych granic, czy też terytorialną zdobyczą Józefa Pisudskiego po wojnie w 1920 r. Bo jak tu się w tym połapać, gdy jedni pisali: „Leopold semper fidelis” (czyli: „Lwów zawsze wierny”), a drudzy się potem zastanawiali – niby komu? Faktem jest natomiast, że Józef Piłsudski przywrócił wówczas Polsce poczucie dawnego znaczenia i zainicjował tu polskie osadnictwo. Kierował na te tereny w pierwszej kolejności ludzi zasłużonych swojej sprawie i – zapewne, w swoim mniemaniu – ówczesnej sprawie Polski. Było to więc poniekąd działaniem na zasadzie: „szczodry Wojtek z cudzej kieszeni”, co nam (nowym osadnikom) przysporzyło potem niemało udręki, konfliktów, trosk, wreszcie i tragedii. Bo czy Wołyń był wówczas dla Polski najpilniejszą potrzebą?
Wśród osadników znaleźli się z pewnością – jak zwykle w podobnych sytuacjach – zarówno oddani propagatorzy jego idei, czyli strażnicy imponderabiliów Wielkiego Marszałka – jak też i chciwi poszukiwacze szybkich, łatwych zysków, a wreszcie i zwyczajni karierowicze. Faktem jest również, że Wołyń stał się ówcześnie dla Polski „dzikim wschodem” – przybysze podejmowali tu swą osadniczą karierę, w trudnych, pionierskich warunkach, na obcym terenie – gdzie zbiegały się i krzyżowały nader rozmaite tradycje, wpływy kulturowe, językowe, obyczaje, poglądy, pomysły i recepty na doraźną, życiową teraźniejszość. Był to tygiel, w którym mieszało się wszystko, choć nie można przecież uznać, że się wymieszało, bo przecież ten, ponad 20-letni proces społeczno-gospodarczo-polityczny, nie zakończył się stabilizacją. Przeciwnie – został przerwany polityczną i humanitarną katastrofą – podobnie zresztą, jak i sam Józef Piłsudski nie zdołał dokończyć swych dalekosiężnych zamysłów. Widzę też dzisiaj, że my, szeregowi Polacy, którzy uczestniczyli w tych przedsięwzięciach, w ogóle nie interesowaliśmy się ich kontekstem, źródłami ani szczegółami. Żyliśmy zwyczajnie, tak samo, jak dawniej – „na ojcowiźnie” – i tylko tak, jak na to pozwalały możliwości, okoliczności, warunki.
Nasza topografia i demografia
Pierwsze wybory do Sejmu wolnej (po zaborach) Polski, nastąpiły w 1919 roku. Stare zdjęcie, które zamieszczam obok świadczy, że również w rodzinie Zdziechów byli ludzie powszechnie identyfikowani wówczas, jako patrioci, którzy walczyli również pod dowództwem Józefa Piłsudskiego. Dlaczego jednak do żyznej „ziemi obiecanej” – na Wołyń – podążyli akurat Zdziechy z Chałupów – nie jest mi wiadomym. Być może przyczyniła się do tego bliska, sąsiedzka znajomość z inną rodziną „stefanowskich wołyniaków” – Karlikowskich. Czy oczekiwali stąd szczególnych przywilejów?
W grudniu 1920 r. Sejm Ustawodawczy przyjął ustawę o przejęciu ziemi opuszczonej na Kresach Wschodnich i nadaniu jej żołnierzom. Ziemię tę za darmo mieli otrzymać inwalidzi i szczególnie zasłużeni żołnierze oraz ochotnicy z otoczenia Piłsudskiego, a inni – mieli uzyskać pomoc w naturze (budulec) oraz bankowe kredyty. Miała to być z jednej strony forma uhonorowania żołnierskiego trudu i ofiary, z drugiej zaś – sposób na umocnienie „polskiej obecności” na kresach wschodnich. W wyborach na Sejm I Kadencji (1922-1927) r. – Walenty Karlikowki został posłem na Sejm RP z ziem Zachodniego Wołynia, a to przecież oznaczało wcześniejsze związki, zależności, aspiracje i ambicje (czyli – jak byśmy powiedzieli dzisiaj – „układy”).
Ośrodkiem osadnictwa polskiego w rejonie Kowla stały się dobra ziemskie należące poprzednio do miejscowego dziedzica – niejakiego Siemiątkowskiego, który zbankrutował. Należały do nich wsie: Różyn (ok. 8 km od Kowla) i Troskoty (na miejscu dawnego Osowca, ok. 3 km od Różyna). Z Troskot było ok. 7 km do Kowla furmanką lub ok. 11 km koleją.
Blisko trzydziestu, tzw. wspólników, dostało za swe zasługi po 100 mórg ziemi (na ogół we wsi Różyn, ale także i w Troskotach). Różyn leżał ok. 8 km. na północ od Turzyska –było to gniazdo rodowe kniaziów Różyńskich, w ostatnich czasach dobra Siemiątkowskich, wieś z cerkwią i kaplicą katolicką, 16 km na południowy wschód od Turzyska – Lityń, gdzie był dwór empirowy z roku 1805, niejakiego Henryka Sumowskiego, który został (w czasie I-szej wojny światowej) doszczętnie zniszczony przez wojska rosyjskie.
Wśród „stumorgowców” – w Różynie – znalazł się więc Walenty Karlikowski, ale pamiętam też i innych, o nazwiskach: Przybycień, Kurczyna, Malara. Być „stumorgowcem” oznaczało niemały prestiż – wszyscy chcieli więc być „stumorgowcami”. Chodzili dostojnie i wypinali brzuchy. Jeśli gospodarz był bogaty, to musiał mieć brzuch, być „krwisty i plecysty”. Dorodna panna – by miała powodzenie u kawalerów – też musiała być „paśno”. Takie więc było miejscowe wyobrażenia urody i godne naśladowania wzorce. Z czasem „stumorgowcy” odsprzedawali niekiedy swą ziemię innym zainteresowanym i wtedy „nieco spuszczali z tonu”. Pomniejsi posiadacze kupowali więc swe grunty od posła, pośredników lub wykorzystując jeszcze dalsze znajomości. Ojciec mój, Adam Zdziech, nabył swoje 30 mórg na spłaty ratalne od Wileńskiego Banku Ziemskiego.
W Troskotach (niektórzy mówili: „na Troskotach”) zamieszkiwali gospodarze mający od 30, 35 aż do 80 mórg ziemi, wśród nich pamiętam: Adamczyka Szczepana, Cybulskiego Jana, Dobrakowską Teklę (z synami: Antonim i Marianem – była wdową po zabitym legioniście), Karlikowskiego Adama, Karlikowskiego Ignacego (nie byli braćmi – Ignac miał 80 mórg), Kotowicza Antoniego, Krupkę Maksymiliana, Leśnickiego Romualda, Leśnickiego Stanisława, Magiera Piotra, Pawelca Stanisława (miał 40 mórg), Prasołka Antoniego (również80 mórg), Rejdaka Józefa, Runiewicza Michała, Skowrona Mateusza, Sztandara Adam, Szymczaka Józefa (był sołtysem po śmierci mego ojca, Zdziecha Adama), Wilczyńskiego Jana, Wilczyńskiego Józefa, Wilczyńskiego Stanisława, Zaborskiego Franciszka (sprzedał później swą ziemię Izydorowi Śnioszkowi – robotnikowi z Francji), Zdziecha Adama (mój ojciec – 35 mórg) oraz pięciu Ukraińców: Ifimczuka Ignacego (zwanego Gnatem – zabitego potem przez Polaków), Michniuka Marcelego, Michniuka Piotra, Powroźnika Arsjenija i Pristupę Grzegorza.
Niektórzy z nich żyli tu również wcześniej, przed akcją osiedleńczą, np. Michał Runiewicz był u dziedzica Siemiątkowskiego gajowym, a Sztandar – lokajem. Oprócz Adama Zdziecha ze Stefankowa pochodzili: Antoni Prasołek i Adam Karlikowski. Braci Karlikowskich było aż pięciu: Walenty, Ignacy, Józef, Jan i Władysław, co ciekawe jednak, wcale nie byli krewnymi ani nawet zjemlakami Karlikowskiego Adama. Inni przyjechali na Wołyń z różnych stron Polski, np. Adamczyki i Pawelce z Andrychowa, wielu było z Pomorza, Śląska i Małopolski. Nic więc dziwnego, że Jasio Prasołek (syn Antoniego) informował o pochodzeniu swych rodziców: Mama to som z Rogowa, a tata – to z Polski. Z kolei ich sąsiadka chwaliła się wszem wobec: „mój mąż to był wszędzie – nawet w Europie!” Skąd bowiem – niedługo po zaborach i ponad stuletniej niewoli, po przybyciu tutaj, na tereny za Bugiem – ci ludzie mogli wiedzieć, gdzie właściwie była ta Polska, a gdzie jej nie było?
I jeszcze garść informacji o mieście w pobliżu naszych Troskot. Kowel – miasto powiatowe o ok. 27.000 mieszkańców (przeważnie Żydów), położone nad rzeką Turią. Było tu: aż osiem hoteli, sześć restauracji, cztery kawiarnie – jak na przedwojenną Polskę – całkiem nieźle! Z niepokaźnego miasteczka wyrósł Kowel na jedno z większych miast Wołynia dopiero w drugiej połowie XIX w., dzięki temu że stał się stacją węzłową – pierwotnie dwóch linii kolejowych: do Lublina i Brześcia, do których podczas I wojny przybyły jeszcze linie: do Kamienia Koszyrskiego i Włodzimierza. Okazały dworzec kolejowy, zniszczony w czasie I wojny światowej, został później odbudowany. Kościół drewniany z XVIII w. – odnowiony w r. 1854 – był cennym zabytkiem dawnego budownictwa drewnianego, o szczególnie pięknym wystroju wnętrza. Charakterystycznym dla Kowla zabytkiem była też, stojąca naprzeciw katolickiego kościoła, stara, drewniana cerkiew.
(C.d.n.)
Dodaj komentarz