O solidarności i jej cenie (18)

            Brat naszej sąsiadki – Sokulskiej, Bronek Fulicki – przed wojną służył w Marynarce Wojennej. Po zamieszkaniu w Dubnie, wyjechał nielegalnie do Generalnej Guberni (czyli do Polski). Po pewnym czasie wrócił i krótko przebywał w rejonie Przemyśla, gdzie nawiązał kontakt ze swym  kolegą z wojska, który był teraz zarządzającym w wielkim majątku. Uzgodnili, że jeśli przyjedzie tu z rodziną, to dostaną pracę. Namówił potem swą rodzinę, rodzinę Józefa Sokulskiego i rodzinę jego brata na ten wyjazd.

            Przekupił zawiadowcę stacji kolejowej Dubno – Niemca, pochodzenia czeskiego – który podstawił duży wagon towarowy i po jego załadowaniu, miał wieczorem przyczepić do transportu na Lwów i Przemyśl. Odradzałem Sokulskiemu ten wyjazd, bo szkoda mi było tak dobrych,   oddanych i miłych sąsiadów. Ale oni chcieli zmiany – byli młodymi i silnymi mężczyznami, tylko bardzo bojaźliwi. W końcu zdecydowali się i prosili mnie jeszcze, bym pomógł w załadunku wagonu. Odmówić nie mogłem; od rana, na dwie fury, woziliśmy zapasy i majątek do tego wagonu.  Załadowaliśmy niemałe zapasy zboża, mąki, sprzęt domowy, krowę i – na koniec – całą ich rodzinę, wóz rozebrany na części i parę koni (a te konie miał śliczne, kare, rasowe!). Pożegnałem ich na wieczór, życząc im powodzenia i w duchu zazdroszcząc, że znajdą się w środowisku prawdziwie i czysto polskim.

            Następnego dnia rano, gdy wyszedłem na podwórko, zobaczyłem że końmi Sokólskiego jadą Niemcy – gdzieś w kierunku dworca i miasta. Wprost zdębiałem i nie mogłem w to uwierzyć! Ale zaraz zawiadomili nas inni sąsiedzi, którzy mieszkali z Sokólskimi, że starzy Sokólscy zostali z powrotem przywiezieni do domu. Od nich dowiedziałem się, że była wpadka, a Sokólscy są teraz osadzeni w obozie na Nowym Mieście, w tzw. ośrodku rolniczym „Ekonomiń”. Po naradzie z żoną, postanowiłem pójść pod ten ośrodek – może uda mi się skontaktować z zatrzymanymi i coś im dopomóc.

            Od ulicy, w „Ekominiu”, był parkan murowany, wysoki, brama do środka była otwarta, gdyż na potrzeby obozu wygrodzono drutami tylko część ośrodka, a w głębi były widoczne budynki mieszkalne. Podszedłem do tego ogrodzenia – niby nikt nie pilnował i nie ochraniał. Zobaczył mnie z placu Sokólski, podszedł do mnie i zaczęliśmy rozmawiać.  Nieoczekiwanie strażnik złapał mnie za kark i siłą wepchnął za druty, na teren obozu. Teraz mogliśmy sobie porozmawiać. Poszliśmy do budynku. Kobiety z płaczem mówiły, że: „oni to co innego, ale za co ja wpadłem?!” Po tych rozmowach i płaczach opowiedzieli mi, jak się odbyło to ich zabranie. Gdy byli już załadowani, a ja odjechałem, zanim wagon miał być zabrany z bocznicy, zostali nagle otoczeni przez gestapo. Załadowali ich na samochody i przewieźli do obozu, a cały ich majątek Niemcy zabrali. Rodziców, którzy są już bardzo starzy, odwieźli do mieszkania. Skoro już wszystko żeśmy sobie wyjaśnili, trzeba było pomyśleć o wyjściu z sytuacji. Oni z ucieczki już zrezygnowali i pogodzili się, że ich wywiozą, gdyż tu był tylko obóz przejściowy, przed wywózką na roboty. Wyszedłem na zewnątrz, przed ogrodzenie i czekałem: może zobaczę kogoś znajomego. Tak też się stało. Z mieszkania wyszedł i przechodził koło ogrodzenia p. Trautman, mój znajomy z urzędu rolnego, którego poprosiłem, by zawiadomił moją żonę. I znów ten sam scenariusz: Stasia udała się do Bronka i Stacha, by raz jeszcze mnie ratowali. 

            Tym razem wymyślili inny plan mojego uwolnienia. W nocy, kiedy wszyscy zasną, miałem przez okno budynku głównego przejść na sąsiedni, niższy budynek, którego dach przylegał do murowanego parkanu. Teraz czekał mnie już tylko skok z parkanu na ulicę. Strażnicy i służba znów byli przekupieni – samogon znów odegrał główną rolę. Zgodnie z planem, w nocy, mimo oświetlenia obiektu zaryzykowałem i przez dach „dałem dyla”, choć – przy skoku – trochę się potłukłem. W sumie więc dwa razy byłem za drutami i dwa razy – dzięki Bronkowi i Stachowi – zdołałem uciec! I oby tak dalej, bo przecież trzeba było się bronić. Sokólscy, z tego obozu, zostali wywiezieni transportem kolejowym do obozu w Przemyślu, na terenach za Lwowem. Bronek Tylicki uciekł z transportu i później, wraz ze swym kolegą z majątku, wydostał całą rodzinę Skólskich do majątku swego zatrudnienia, jako robotników rolnych. Po zakończeniu wojny, osiedlili się oni  w Poznańskiem, koło Rawicza.

            Mimo tych burzliwych zajść, w 1943 r. wciąż mieszkaliśmy w Dubnie, a gospodarstwo prowadziliśmy jeżdżąc na dzień do Pogorzelec.  Z robotnikami rolnymi nie było kłopotu, gdyż wokół wiele było rodzin z daleka, ze zniszczonych wsi – ludzi, którzy mieszkali teraz w Dubnie i jeździli do pracy z nami. Dzieliliśmy się z nimi potem zbiorami. Praca na polu była niebezpieczna –  na oddalonym (choć niedaleko) polu, ktoś nas mógł podejść. Wprost śmieszna była sytuacja, przy spotkaniach z sąsiadami-Ukraińcami, gdy pokojowo rozmawialiśmy paląc papierosy, a za pasem miałem ukryty pistolet. Zawsze tak się umieszczałem, by w każdej chwili móc się bronić – nie wierzyłem już nikomu!

(C.d.n.)   


Kolonia Janówka i inne

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *