Uderzając na Związek Radziecki, Niemcy zastosowali taktykę zdobycia i opanowania głównych dróg, węzłów komunikacyjnych i miast – silnymi kolumnami pancernymi i lotnictwem – co im się całkowicie udało. Parli szybko naprzód, pozostawiając resztę tzw. „terenów bocznych”, na które przychodziły później i „oczyszczały je”, inne jednostki. Mieli świetne przygotowanie i organizację zajmowania terenów: gdy weszły już pierwsze kolumny, od początku mieli przygotowane drogowskazy z niemieckimi nazwami miejscowości, które zaraz rozmieszczali na skrzyżowaniach dróg. Gdy tylko wkroczyli do Dubna, już mieli swoje tablice na urzędach, wyznaczonych urzędników cywilnych i wojskowych. Za pierwszym rzutem jechały szosą na wschód dalsze jednostki wojsk niemieckich, a później także armie sojusznicze: węgierskie i włoskie, świetnie wyposażone w sprzęt wojskowy i umundurowanie. Armia rumuńska wlokła się konnym zaprzęgiem, wozy taborowe skrzypiały (bo były na drewnianych osiach!), wyposażenie i umundurowanie bardzo przestarzałe i złe. Całą tę „defiladę” przyjmowaliśmy z okien, bo szosa: Lwów – Kijów, przez Dubno – Równe, przechodziła tuż obok naszego domu.
Zaraz po wejściu Niemców pojawiły się nowe władze, utworzone spośród Ukraińców-nacjonalistów. Moi towarzysze z czasów sowieckich: Arion i Anton Jewtuch ukryli się, ale – gdy nowe władze nie zgłaszały na razie żadnych pretensji – ujawnili się i oficjalnie zamieszkali w swych domach. Na ogół widać było u Ukraińców jakieś podniecenie i zadowolenie z obecności Niemców. Mieli nadzieję, że powstanie Ukraina pod protektoratem niemieckim. Nastroje i sympatie do Niemców zmieniały się jednak stopniowo, w miarę jak następowały obostrzenia gospodarcze i zmiany niemieckich planów o samodzielnej Ukrainie. Powstała początkowo, we Lwowie, Ukraińska Główna Rada Wyzwolenia (UHWR) – została przez Niemców rozwiązana, a na jej miejsce utworzyli we Lwowie: Komisariat Ukrainy, któremu podlegały powiaty: Dubno, Równe, Łuck, Kowel i inne.
Najważniejszym niemieckim instrumentem „eksploracji wsi”, stały się tzw. kontygenty. Zaraz po wejściu wojsk niemieckich i ustanowieniu władzy, musieliśmy oddawać stale wzrastające ilości: zboża, kartofli, bydła rogatego, trzody chlewnej, mleka itp. Oprócz kontygentów stale były ogłaszane różne zakazy i nakazy. Uchylenie się od dostawy bydła, nielegalny ubój, przemiał zboża w domu czy pędzenie samogonu, były zagrożone karą śmierci. Ceny za odstawione kontygenty były kilkakrotnie niższe od rzeczywistych, np.: za 100 kg żyta „na punkty” dostawało się 20 szt. papierosów i 0,5 l wódki, a za krowę lub świniaka można było dostać 7-8 litrów wódki. System kontygentów obciążał wszystkich, ale najbardziej – najbiedniejszych, którzy nie byli w stanie wywiązać się z nałożonych świadczeń. Gdy stare zapasy skończyły się, a w sklepach brak było użytkowych towarów: mydła, farbki do prania, skóry, drobnej galanterii, nafty itp., nastroje się zmieniły. Przy takiej polityce gospodarczej znaczna część Ukraińców straciła zaufanie do Niemców. Zaczęły się narzekania, z czego myśmy się cieszyli. Narastała konieczność szukania alternatywnych źródeł zaopatrzenia, a zatem łamania zarządzeń okupacyjnych.
Tuż po nastaniu Niemców, miałem np. karmionego świniaka – ok. 100 kg. Z Dubna przyjechał samochód – pod groźbą pistoletu musiałem go zabić, osmalić… Zabrali go, nic mi w zamian nie dając. Po żniwach, znów miałem dużego karmnika i trzeba go było zabić dla siebie, ale jak? Postanowiłem zrobić to w dzień, gdy wiatr był w kierunku szosy. Rozpaliłem ognisko na polu, za stodołą – niby paląc chwasty i perz – tak zadymiając, zabiłem świniaka za stodołą i osmoliłem. Tak oto udało mi się „ukraść” moją własność – pod wielkim strachem, gdyż we wsi był Niemiec-obserwator, a szosą też stale przejeżdżali Niemcy. Do mielenia mąki zrobiłem żarna, napędzane kieratem – konie w kieracie chodziły – że niby się rżnęło sieczkę. No, a gdy był już zapas mąki, to robiliśmy samogon. Skórę na buty też robiłem sam, garbując tę z bydła. Wiedzę o garbowaniu czerpałem ze szkolnych podręczników. Do mego sąsiada – Ukraińca Hołoty – znajomi przywozili z tarnopolskiego tytoń. Zorganizowaliśmy więc wyjazd i przewóz tytoniu do Kowla, gdzie były jeszcze dostępne różne towary, nam potrzebne. Wyjazd się udał. Tytoń żeśmy korzystnie zamienili na inne towary, u Żydów, którzy nie byli jeszcze wówczas w getcie. Przy tej okazji odwiedziłem rodzinę żony – jej mamę, Zygmunta Zdziecha, Leśnickich, byłem też na Janówce, mojej rodzinnej kolonii oraz na cmentarzu w Zasmykach – na grobie ojca i córki Krysi. Ostatni raz z tytoniem jeździłem zimą, saniami. Transakcja też się udała, ale Niemcy już wtedy kontrolowali i łapali po drogach, robili rewizje. Przy przejeździe przez Łuck, ostrzegli mnie Polacy, że Niemcy kontrolują na moście. W nocy przeprowadzili mnie przez rzekę Styr po lodzie. Miałem przy tym wypadek, bo koń wpadł do przerębla. Z pomocą moich przewodników jakoś go wydostaliśmy i pojechałem dalej. Nocowałem i odpoczywałem w rejonie wsi Perepa.
(C.d.n.)
Dodaj komentarz