Żydowska dzielnica (9)

Żydzi żyli w Kowlu od wieków.  Była tu cała dzielnica żydowska i wszędzie było wiele żydowskich domów, niektóre murowane, solidne i bardzo dostatnie.

      Główne ulice były brukowane kocimi łbami, ale te boczne były zwyczajne, gruntowe – dlatego rozmiękały po każdym deszczu i były pełne błota. Niekiedy na tym błocie ukłdano pomosty z desek, żeby można było przejść w miarę „suchą nogą”. Wzdłuż ulic płynęły rynsztoki, gdyż miasto nie było skanalizowane. Licznie reprezentowane były, ubogie w zaopatrzenie, żydowskie kramy-sklepiki.

      Karczem też było w Kowlu wiele, ale my osadnicy z Troskot, mieliśmy po drodze dwie żydowskie: u Ankiela Kaminera Szmisera i u Srula. W jakim stanie kto z targu wracał – to już całkiem inna sprawa – czasem „z tarczą”, a czasem „na tarczy”. Niejednemu potem „nogi chodziły po kolędzie”, albo też o nim mówili, że „kaczki zaganiał”.  U Kaminera Szmisera,  na ul. Włodzimierskiej, pod nr. 11, było też miejsce, do którego przywożono pocztę dla mieszkańców z całej okolicy.  W praktyce oznaczało to, że przesyłek i listów nie wożono po odległych wioskach, tylko zostawiano je u Szmisera, a wszyscy z okolicy – przy sposobności przyjazdów na targ – odwiedzali Żyda z pytaniem o ewentualną korespondencję. Nie bawiono się wówczas w ochronę danych osobowych – listy zabierał często sąsiad dla sąsiada i nikt się z tego powodu nie gniewał ani nie skarżył.

      Z kolei zaś wspomniany Srul – jakie miał faktycznie nazwisko? – nie pamiętam. Zresztą nie było to nigdy, nikomu i do niczego potrzebne. Pod ścianami, u Srula, stały długie stoły na krzyżakach, przykryte gazetami, przy nich ławy. Na tych gazetach goście kładli w papierze wędlinę i stawiali butelki z wódką (w Kowlu był „monopol spirytusowy”). Pili w szklankach po musztardzie. Jak się trafiał trochę lepszy klient, Srul zrzucał gazety na podłogę  i wycierał rękawem stół.

Co sie ta bede pytoł, dać mnie tam kadrela za seść grosy! – zamawiał konsument (kadrel – był to czarny, podłego gatunku, salceson) – Kupwa se łoju! – proponował inny z biesiadników. – Co zjewa, to zjewa, a restą se buty wysmarujewa! Ślimak z „Placówki” Prusa, gdy szedł za interesem do dworu, też resztką sadła smarował sobie włosy. Takie to były wówczas ludzkie wyobrażenia na temat higieny i urody. Sam widziałem, jak Szczepan Adamczyk, w wiadrze z wodą do picia, maczał grzebień i zaczesywał nim sobie włosy. Gdy do pijących u Srula gospodarzy z Troskot dołączał bez zaproszenia Stacho Cybula, zlewali dla niego resztki z dna swych szklanek. Pił bez oporów, nie gardził niczym i jeszcze dodawał, jak zwykle swoje: Trza kombinować, żeby w zgrzebnych portkach nie chodzić!

      Kiedyś – a było toz rana, w Wigilię Bożego Narodzenia – gospodarze i wyrobnicy z Troskot spotkali się u Srula, na świątecznym „opłatku”. – Pijte, pijte, bo dziś wasze wileje!  –  zachęcał ich Srul łamaną polszczyzną do spożywania wódki. Więc pili dopóki im nalewał, ale potem wyszło z tego nieporozumienie, bo na końcu im kazał płacić. – Jakeś mioł wyloć, tośwa pili, ale zeby zaro płacić?!... – oburzali się. Może „udawali głupiego”, a może rzeczywiście zrozumieli tak, jak chcieli zrozumieć.

      Wszystko się obracało się więc wokół pieniędzy i tylko w sobotę, na początku szabatu, religijnemu Żydowi nie wolno było trzymać w ręku ani liczyć pieniędzy. Na gruncie religii, nawet najbiedniejszy z nich czuł się wówczas równym bogaczom.

      Ukraińcy zjadali swój „targowy prowiant” bezpośrednio na wozie. Nie moczyli i nie skrobali śledzi. Uderzał taki słonym śledziem o cholewę buta, aż się łuski posypały wokół, zagryzał suchym chlebem i popijał z butelki wodą lub kwasem chlebowym. Ich z reguły nie stać było na miejskie rozrywki czy „karczemne używanie”. A przecież zdarzali się spożywcy jeszcze biedniejsi.  Jeśli we wsi padła komuś krowa – na różyczkę, pryszczycę, a może tylko „na wzdęcie” – na wszelki wypadek – zakopywano ją do ziemi. Ludzie z różnych stron pamiętali zarazy u bydła, ale też i zgubne dla ludzi przypadki „morowego powietrza”. Przypominały o tym przydrożne figury z napisami, krzyże, kamienie… Zakopaną krowę wykopywali Cyganie. Zdarzało się też, że od razu – gdy padła – przychodzili do wsi  i zabierali ją od gospodarza. Była wtedy cała uczta w taborze – z ogniem, ognistym tańcem i śpiewami.


Kolonia Troskoty

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *