Mówi głosem cichym, spokojnym, łagodnym. Mówi o sprawach trudnych, o ludzkim istnieniu, o wzajemnych, międzyludzkich związkach, o współistnieniu rzeczy, kształtów, kolorów. Nie o samym ich bytowaniu pustym i oddzielnym, lecz o jego głębszym sensie, o duchowej współobecności, o trwaniu znaczeń w naszej kulturze. Poprzez symbole równie swobodnie sięga do tradycji chrześcijańskiej, do samych jej początków, jak i do symboli religii Wschodu. Ukazuje podobieństwa, nie różnice.
Mówi o radości płynącej z istnienia w świecie i kulturze, o pogodzie wynikającej ze skupienia, o blasku światła wszystko przenikającego, o przyjemności malowania, budowania przestrzeni i kształtów, nasycania płaszczyzny kolorem.
Mówi bardzo zwyczajnie, bez patosu i wzniosłości. Nie tylko dlatego, ze jej obrazy są takie małe, drobne, mam ochotę powiedzieć kruche, bo jest w nich ta szczególna kruchość, co nie poddaje się zniszczeniu ostatecznemu, wypływając z delikatności i siły. Może bardziej dlatego, że wszystkie narysowane zwierzęta, rośliny, przedmioty i te zwykłe, codzienne, i te egzotyczne, i te które przywędrowały ze starej symboliki, i te, które zrodziła wyobraźnia – są w szczególny sposób niegroźne, oswojone.
Takie też najczęściej są postacie. Najczęściej, bo przenika je czasem niespodziewanie groza.
Jest w nich wtedy coś mechanicznego, zakutego w oddzielające powierzchnie, twardego i agresywnego.
Jej sztuka, jej obrazki – tak swobodnie powstające – tak wolne od szkolnej, akademickiej rutyny, są bardzo głęboko zakorzenione w tradycji artystycznej kultury. Rozległość symboli prowadzi daleko wstecz, ma się chwilami wrażenie, że aż do tych początków sztuki, gdy nie wydzieliła się ona jeszcze z religii, może trochę także magii, gdy funkcjonowała tylko razem z nią i dla niej.
Swoboda w przekształcaniu form, dojrzała kultura w posługiwaniu się kolorem, niesie w sobie zamknięte – a tak wprost – naturalnie wzięte z wielu doświadczeń artystycznych kształtowanie obrazowania. Budowanie przestrzeni wywodzi się pośrednio z wielu doświadczeń, a bezpośrednio ze sztuki XX-wiecznej
awangardy. Zaś jeden artysta XX wieku zdaje się jest tej sztuce w sposób szczególny bliski. Muszę podkreślić – by nie było nieporozumień – bliski w sensie pokrewieństwa wewnętrznego, a nie jakiegokolwiek naśladownictwa.
Artysta, który podobnie niczego nigdy nie naśladował, tworzył jakby wprost od wnętrza, z chęci wyrażenia, a zarazem swobodnie sięgał do doświadczeń całej kultury – Paul Klee.
…Codzienność, która zjawia się w jej sztuce, jest codziennością niezwykłą, tak – jak to niezwykłe – nabiera w niej zwyczajności i bliskości. Bo Dorota Strynkiewicz mówi nam o świecie w innym wymiarze. W ten sposób innym – jak inną od konwencjonalnego doświadczenia jest przestrzeń jej malarstwa. Wywodzi się ona z dwudziestowiecznej sztuki, lecz żyje nie dla samej budowy obrazu, lecz by ujawnić odrębność przestrzeni duchowej od przestrzeni danej w doświadczeniu fizycznym. Może także, by ujawnić odrębny wymiar czasu. Głębszy sens trwania. Również wagę osobistych psychicznych doznań…
Udręka, po prostu udręka!!
Wolę koncepcyjnie analizować na łonie natury…
Albo dyskutować z Krzysztofem, o ostatnich wykopaliskach..
Maciej Gutowski – 1985
(fragment recenzji: „Dorota Strynkiewicz”, Tygodnik Powszechny, nr 21, 26 maja 1985)
Dodaj komentarz