Gdy byłem chłopcem, moje pierwsze próby snycerskie niepokoiły najwyraźniej dorosłych, gdyż wciąż mnie pytali: dla kogo to robię? Odpowiadałem krótko: dla siebie. Potem jednak wspaniałomyślnie rozdawałem te robótki rodzeństwu i kolegom. Po latach nie mogłem odszukać ani śladu tamtych wyczynów. Kiedyś mówiono mi tylko o tym, że pojedyncze figurki z mojej bożonarodzeniowej szopki, poniewierały się po strychu mogielnickiej plebanii…
Gdy miałem już lat blisko trzydzieści i serio wkroczyłem w sferę rzeźby – ciągłe pytanie: dla kogo? – prześladowało mnie przed podjęciem każdego, nowego tematu. I wtedy, i dziś, odpowiadam tak samo, jak w latach młodości: dla siebie. Pojmowałem to jako swego rodzaju wolność kształtowania mego dzieła, które zawsze powinno powstawać z umiłowania i bezinteresowności. Jako dojrzały rzeźbiarz także rozdawałem wiele swoich prac, ponieważ trudno było żądać godziwej zapłaty, np. od serdecznego przyjaciela. Swoje potrzeby życiowe zaspokajałem z różnego rodzaju innych źródeł. Gdy wreszcie stanąłem jako-tako na nogi -jako rzeźbiarz i autor dość pokaźnego dorobku zamówień społecznych, wystaw krajowych i zagranicznych – wybuchła wojna i cały mój trud został przez hitlerowców zniszczony: rzeźby, pracownia w Placówce – tamtejszy, niedokończony dom i ogród. Popędzono mnie, rannego, do obozu w Królewcu, do przymusowej, niezwykle ciężkiej pracy w porcie. Po dziesięciu miesiącach zostałem zwolniony. Postawiłem sobie wówczas znowu to samo pytanie: dla kogo ja tyle trudu poniosłem? Dla kogo lub w imię czego mam oddać resztę życia?
To ostatnie pytanie skłoniło mnie do obrachunku mojej dotychczasowej działalności rzeźbiarskiej i znów – do znalezienia tej jedynej, sensownej odpowiedzi: dla siebie. Dziś rozumiem tę odpowiedź tak, jak dawniej, ale wzbogaconą powiązaniem rzeźby z naturą. Z własnych doświadczeń rozumiem też, jak ważnym dobrem społecznym powinno być stworzenie właściwych warunków do rozwoju, jednostkom ludzkim o niezaprzeczalnym talencie. Bo przecież było to ważne dla narodów od niepamiętnych czasów. Starożytny Rzym, wiele lat po podbiciu Grecji, w swoim wielkim imperium, nie potrafił przecież wychować własnych mistrzów rzeźby i musiał sięgać po wzory wypracowane w tej małej, słabszej i podbitej Grecji. Polska – od czasów Kazimierza Wielkiego i Jagiellonów – czyniła wiele wysiłków dla stworzenia dostojeństwa i powagi majestatu państwa. Niestety, na przestrzeni wielu wieków, z powodu złej polityki artystycznej, stale zmuszona była zapraszać obcokrajowców, do uświetniania współczesności i zapisów naszej historii. Atmosfera rozpoznania, kształcenia, właściwej opieki i mecenatu wobec inicjacji talentów w naszym narodzie, zostanie i dziś zaprzepaszczona – przez brak selekcji i przez masowość we wszystkich dziedzinach sztuki.
Pośpiech w sztuce nie zawsze jest rozumiany właściwie. Wspaniałe dzieła rzeźbiarskie w dawnej naszej ojczyźnie, powstawały w wyraz zrozumienia potrzeby długotrwałego trudu artystów. Zapraszani z: Węgier, Florencji, Padwy czy Drezna – mieli swobodę, dotyczącą tworzenia zespołów i kontynuowania u nas swej pracy przez długie lata. Niektórzy z nich pracowali tak, jak dla siebie. Bartolomeo Berrecci, Giovanni Padovano, Franciszek Pinck, Wit Stwosz – pozostawili najlepsze swoje dzieła w Polsce: na Wawelu, w Poznaniu, w Warszawie, na Kresach Wschodnich. Piszę o tym także dla pochwały tych mistrzów, ale głównie w intencji wskazania wielkiego grzechu naszych wojowniczych władców. Dlaczego nie stworzyli należytych warunków, dla zorganizowania – przy zespołach zaproszonych wielkich mistrzów – choćby jednej szkoły rzeźbiarskiej? Nasi historycy też ubolewają nad tym. Pocieszają nas słusznie Mikołajem z Urzędowa, który już wtedy w pewnym zakresie dorównał zagranicznym mistrzom. Dlaczego nasze społeczeństwo nie pomogło Antoniemu Kurzawie, Jakubowi Tatarkiewiczowi? Dlaczego wreszcie tyle życiowych trudności musiał pokonać Xawery Dunikowski, ażeby zapoczątkować swój wielki poziom artystyczny? (szczególnie wielki w pierwszej połowie życia).
Myślę, że powodem tych zaniedbań był brak właściwej opieki, niedocenianie ważności metody kształcenia. A przecież prof. Władysław Dawid – w Wolnej Wszechnicy przed laty – ostrzegał i dowodził potrzeby wczesnego rozpoznawania talentów wśród młodzieży szkolnej. W nawiązaniu do mojego przykładu, niezmiernie trudno jest mi pisać o metodzie kształcenia ludzi posiadających, od najwcześniejszej młodości, zamiłowanie do snycerstwa, które zwykle staje się potem pasją. Ogromne rzesze rodzą się z tym bogactwem uzdolnień, które najczęściej jednak – z różnych powodów – bywa potem zaprzepaszczone. Na barkach rodziców i opiekunów spoczywa obowiązek postrzegania tych darów, obowiązek bacznej opieki, a w dalszej kolejności – mądra rada doświadczonych wychowawców i fachowców. W młodości posiadałem w tym względzie interesujące dzieło Władysława Dawida – pewnego rodzaju sondaż próbny „rozpoznania uzdolnień młodzieży”, w różnych specjalnościach zainteresowań.
Czy ja sam miałem talent? Po wielu latach rzeźbiarskich doświadczeń ze zdumieniem stwierdzam, że podstawową cechą moich wczesnych poczynań artystycznych, było wrodzone wyczucie naturalnych walorów rzeźbiarskiego tworzywa. Nawet moje najwcześniejsze próby majsterkowania podejmowałem z zaangażowaniem właściwego materiału. W swym chłopięcym zasięgu miałem wiele gatunków drewna, gliny zwykłe i ceramiczne, a potem także kilka gatunków kamienia. To dobroczynne wyczucie współzależności, zaważyło na całej mojej późniejszej działalności rzeźbiarskiej, na swoistym rozumieniu praktycznego użycia materiałów z najbliższego otoczenia, do kształtowania krajobrazu małej, wiejskiej urbanistyki. Swoboda właściwego pożytkowania tych środków, w dużym stopniu zapoczątkowała w późniejszym okresie, także rozróżnienie wartości dzieł rzeźby i architektury. Po wielu latach pomogło mi to także w selekcjonowaniu antycznych dzieł Dalekiego Wschodu, Egiptu, Khmeru i wczesnej Grecji. Ten sondaż dzieł popychał mnie w latach 30. do zbiorów fotograficznych u Mortkowicza, na Mazowieckiej, które często tam kupowałem, by w kilkanaście lat potem wykorzystywać je do badań autentycznych pozostałości arcydzieł sztuki, na terenie i w muzeach Europy.
Mimo, że od wczesnych lat chłopięcych otaczała mnie troskliwa opieka rodziców i najbliższych sąsiadów, czułem się wówczas samotny. W owych czasach, w małym miasteczku, nie orientowano się, w jakim sensie moje majsterkowanie może być spożytkowane społecznie. Wiele moich uwag i zastrzeżeń, budzi u nas do dziś relacja: artysta – odbiorca. Beznamiętny stosunek twórców do rzeczywistych potrzeb współczesnego człowieka, powstał z braku studiów – nie tylko w dziedzinie samej rzeźby, ale i psychologii sztuki. I tu należy szukać braku dzisiejszego zrozumienia ważności obcowania społeczeństwa z dziełami sztuki. A przecież dziś rzeźba (i cała plastyka) – jako jedna z najważniejszych dziedzin sztuki – stanowi podstawowy czynnik projektowania przestrzennego i główny czynnik kultury. To dlatego właśnie w okresie późniejszym – rozumiejąc narastającą ważność tego problemu – postanowiliśmy wraz z żoną, Barbarą, znaleźć w dzisiejszym chaotycznym świecie, miejsce dla rzeźby współczesnej i włączyć się z nią w nietknięty dotychczas krajobraz.
Franciszek Strynkiewicz
Dodaj komentarz