Antyk wiecznie młody

Tanagryjska figurka, ok. 260 p.n.e, Muzeum w Luwrze

            Zarozumiały i pewny siebie wiek XX, wiek powołujący się wciąż na rozum i naukę, wiek doprowadzający specjalizację wiedzy do granic „spisku wtajemniczonych”, wiek XX – wobec sztuki stoi bezradny i zagubiony, w chaosie sprzecznych sądów. To wspaniałe zwierciadło ludzkości – sztuka – czeka zasłonięte woalem lęku i pesymizmu albo chce usprawiedliwić swoje uśpienie pod maską clowna. Wiek XX boi się spojrzeć w swoje oblicze.

            Dziś każdy artysta staje samotny wobec gmatwaniny haseł, wobec sprzeczności problemów i celów. Każdy indywidualnie toruje swoją drogę do prawdy. Bo dziś prawda ma granice jednego człowieka. Stąd rywalizacja rozstrzelonych wysiłków, szamotanie się twórców z nadmiarem trudu i hazard niezwykłości – jako mamienie samych siebie na drodze nieraz zbyt ciężkiej i jakże długiej. Znalezienie celu dla sztuki, dla własnej twórczości, zatrzymanie zmienności kryteriów dla uchwycenia jakiegokolwiek punktu stałego – wydaje się już dostatecznie trudnym zadaniem, by wypełnić całe życie.

            Może nie należy się dziwić, że ludzie z takim oporem i niechęcią patrzą na sztukę współczesną. Prawda o nas samych jest zbyt drastyczna, a bolesne zmagania twórców – zbyt jaskrawe. Gdy sztuka chce powiedzieć zbyt wiele, najczęściej nie mówi nic. Gdy chce być wszędzie – traci swoją wielkość. Miejsce szlachetnej wzniosłości zajmują roje wrzaskliwych natrętów. Zamiast podniosłego podziwu zjawia się nieufność, rozczarowanie i smutek. Może nie należy się dziwić, że formy minionych epok wciąż cieszą oko, darzą wytchnieniem, są przystanią spokoju i zadumy. A czy bez tych warunków można sobie wyobrazić życie sztuki?

            Na ogół ludzie młodzi, podnieceni poszukiwaniem nowości, odrzucają z pogardliwą ironią sentymenty wobec starych, europejskich tradycji. Poszukiwanie siebie to szlachetny zapał. Każde pokolenie ma swoją młodość. Nowe formy życia człowieka i organizacji społeczeństw, przez inwazję techniki, rozwijają nieprzewidziane dotąd możliwości wymiany kultur. Odległości przestają istnieć. Kontakty między ludźmi nie mają granic. Fotografia, film, telewizja, video, internet – uwielokrotniają dzieła sztuki bez trudu i bez końca. Bledną minione sławy. Odsunięto w cień cnoty przeszłości. Gasną dawne wzory.

A jednak… a jednak, w gmatwaninie nowych kierunków, głodu wrażeń i niedosytu przeżyć, grecka Kora jaśnieje takim blaskiem godności i piękna, że nawet najzagorzalsi antagoniści muszą przystanąć na chwilę, onieśmieleni jej czarem i wzniosłością. Bo wielka sztuka jest wzniosła. A człowiek szuka wzniosłości, od kiedy stał się człowiekiem. I dlatego bez sztuki nie może się obejść. I nie będzie mógł  obejść się nigdy. Chyba, że spodleje…

            Na usprawiedliwienie młodości trzeba powiedzieć, że 2,5 tys. lat, to siła oddziaływań zdolna zeszpecić lub zniekształcić niejedną wielkość. To, co zostało z admiracji Europy, nie stanowi szczytów ducha greckiego, lecz wynikło – po części – z przekroju wykopalisk, a po części – ze skłonności starzejącego się świata Europy do form krzykliwych, zmysłowych, aż do przesytu bogatych i rozgadanych. Jak by powiedziała historia sztuki – barokowych. Bo też dziś, w umyśle przeciętnego inteligenta, „antyk” kojarzy się z Pergamonem, z Laokonem, z Wenus z Milo – w najlepszym przypadku – z Nike z Samotraki. Kto wie cokolwiek o Herze z Samos, o Korach z Akropolu czy o woźnicy z Delf? Niestety – te przykłady trwałej wielkości starożytnego świata, przed oczyma współczesnych, stają dziś na równi z tłumem zupełni przeciętnych wykopalisk, zapełniających w nieskończoność sale muzeów zachodnioeuropejskich, pod tą samą firmą  – „antyku”.

            Funkcja społeczna rzeźby w świecie starożytnym była niezwykle żywa i nieporównanie bogatsza, niż dziś. Monumentalne rozwiązania kultowe: Olympia, Akropol w Atenach, Delfy, liczne świątynie w całym kręgu Morza Śródziemnego, założenia społeczne: stadiony, agory, łaźnie itp., oficjalne posągi czy portrety wielkich ludzi, rzeźba nagrobna, dewocyjna (domowe ołtarzyki) czy dekoracyjna w oprawie na pół architektonicznej, jak: baseny, fontanny, kolumny, fryzy… aż do twórczości ludowej, jarmarcznej, jak wazy czy figurki tanagryjskie. – wszystko to było stałym zamówieniem społecznym. Antropomorficzna religia i realizm myślenia żądały konkretnych wyobrażeń. Umysłowe poczucie ładu i wysoka kultura życia, szukały piękna na co dzień.

Woźnica z Delf, ok. 470 p.n.e, Muzeum Archeologiczne w Delfach

            Zapotrzebowaniu na rzeźbę nie sprostaliby tylko wielcy artyści. Wypełniały je zatem liczne warsztaty rzemieślnicze, produkując wielokrotne kopie. Zresztą starożytności obce było pojęcie artysty-indywidualności w dzisiejszym pojęciu, natomiast doskonałe rzemiosło było wysoko cenione. Nic też dziwnego, że reguły tworzenia, kanon proporcji, precyzja wymagań – były w tych warunkach sprawą powszechnie przyjętą i wręcz nieodzowną. Musiały istnieć wzorce. Powszechne zamówienie było konkretne, a jego warunki ściśle ustalały zobowiązania obu stron.

            Lecz szerokie zapotrzebowanie, to tylko sprzyjający klimat, a doskonałość reguł – to raczej zasługa filozofów. Tego żądała umysłowość ówczesnego człowieka. Toteż, w odpowiedzi na wymagania czasu, sztuka starożytna kwitła bujnie i szeroko. Docierała do każdego zakątka życia, do spraw wielkich i najbardziej powszednich. Pracownia antycznego rzeźbiarza produkowała liczne dzieła na potrzebę współobywateli, korzystając z zasad kanonu i nadając im  rzeczową wartość. Ale dopiero przekroczenie kanonu, to znak wielkości starożytnego artysty. To umiejętność nasycenia matematycznie doskonałej formy żywą treścią. To przekazanie, pod postacią fizycznego piękna, wartości ponadzmysłowych, zamkniecie w konkretnym, realnym przedmiocie spraw niewymiernych i najbardziej ludzkich (np. Dawid M. Anioła). Oto twórczość przenosząca człowieka w wyższe kategorie bytu. Dopiero takie dzieła można nazwać arcydziełami i one to są miarą epoki, co je zrodziła. Do nich to człowiek wraca i będzie wracał, chociaż realia jego życia odmieniły tysiące lat. Bo sprawy ludzkie są wieczne. Może tylko wzrastający stale zakres poznania świata, a za tym i wzrastająca liczba doznań, żądają od człowieka współczesnego szybszej decyzji i trudniejszego wyboru, spośród coraz liczniejszych możliwości, ale sedno spraw ludzkich pozostaje zawsze niezmienne.

            Celem sztuki jest dotknięcie prawdy o człowieku i jego losie. Na tym polega jej humanizm. I cokolwiek byśmy mieli dziś do powiedzenia, sztuka antycznej Grecji jest tej prawdy objawieniem. I dzięki niej przez tyle wieków promieniuje wzniosłością i pięknem. Któż to wie, kto jest bliższy swego celu: grecki artysta – ożywiający tchnieniem sztuki mądrość filozofów czy dzisiejszy twórca – samotny i mimo wszelkich pozorów coraz bardziej bezradny? To, co go dręczy i niepokoi – to odsłonięcie prawdy naszego czasu. I kiedyś do niej dojdzie. Może już są dzieła, które za setki lat powiedzą, jak wiek XX zmagał się ze swym człowieczeństwem?

B.B.S.

1962

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *